Bor, Mámor, Bénye – Pierwsze wrażenia po festiwalu w Erdőbénye

Nie mineła jeszcze doba od momentu, kiedy w ogrodach Erdőbénye ucichła muzyka i przestało lać się wino, a właściciele zaczęli podliczać rachunek zysków i strat, gdy gruchęła wieść o nowym terminie przyszłorocznej imprezy. W przeciwieństwie do poprzednich lat odbędzie się ona miesiąc wcześniej, na przełomie czerwca i lipca. To dążenie do zmian chyba mocno charakteryzuje festiwal w tej cichej, ukrytej pomiędzy niewielkimi wzniesieniami wiosce. Taką innowacją było rozszerzenie imprezy z trzech do czterech dni, w tym roku próba (chyba jednak nieudana…) podniesienia czwartkowej frekwencji poprzez zaproszenie na ten dzień gwiazd muzyki rozrywkowej. Nie sądze, by ewolucja była zła – czymś trzeba przyciągać publikę – a pewne schematy po jakimś czasie się nudzą.

 
Piękne okoliczności przyrody (fot. własna)

Z rozmów z bywalcami oraz winiarzami odniosłem wrażenie, że jest pewien niedosyt. Że publiki mniej. Trudno mi w tej chwili to oceniać, ale fakt, że w sobotę pomiędzy 13 a 15 było dość pustawo na ulicach, a przecież powinien być już spory ruch. Dopiero wieczorem można było zaobserwować większe grupy odwiedzających. Na festiwalu spędziłem zaledwie dobę, tak więc nie miałem szans wziąć udziału w zbyt wielu towarzyszących mu wydarzeniach, aczkolwiek muzyka wybrzmiewała do późnej nocy, a przy każdej winiarni się coś działo. Cieszy pozytywne nastawienie tutejszych mieszkańców – bez tego ta impreza nie miałaby tak dobrej atmosfery.
 
Wielu udzieliła się sielska atmosfera wioski (fot. własna)

Jeśli chodzi o część najważniejszą – czyli wina – to nie zawiodłem się, acz Bor, Mámor, Bénye to nie jest tania impreza. Po pierwsze musimy zapłacić za wstęp, następnie kieliszek, a potem przy każdej degustacji, a tutejsi winiarze mocno się cenią. Oczywiście – za tym w dużej mierze stoi solidna jakość, dzięki czemu człowiek nie ma poczucia, że wydał sporo pieniędzy na coś, co nie jest tego warte. Nie ma tu kiepskich producentów, każdy ma wino, które z chęcią zabrałbym ze sobą i wypił przy jakiejś większej okazji. Spośród wszystkich winiarni nie próbowałem jedynie win Olze, Jakab i Béres, przy czym to drugie miejsce ominąłem świadomie, gdyż ich wina można bez problemu dostać w każdym większym markecie.
 
Wielkie wino, warto jeszcze chwilę zaczekać… (fot. własna)

Najmilej wspominam Karadi-Berger Palandor 2013, o jasnozielonej barwie, czystym, cytrusowo-kwiatowym nosie, w ustach wyraźnej, żwawej kwasowości, nutach jabłka, gruszki i solidnej mineralności. Naprawdę piękne wino, które miałem przyjemność zabrać ze sobą. Dzięki Zsolt! Bardzo pozytywne wrażenie wywarła na mnie również próba beczkowa z tego samego stanowiska od Préselő Pince – zwłaszcza wspaniały, bananowo-egzotyczny nos, w ustach szaleńczo owocowe, o świetnej strukturze i pięknej kwasowości. To z pewnością będzie hit! Bardzo przyjemny był również Vayi Furmint “100 éves”, o czystym, owocowym nosie, i krągłych, pełnych ustach, z dużą dozą owocu. Może nie jest to wino na miarę tego z 2013 roku, ale konsekwentnie trzyma poziom. Mógłbym wymieniać tu wielu innych, ale nie chciałbym nikogo tym zanudzać. Po prostu przyjedźcie i sprawdźcie – bo warto. Do Erdőbénye podróżowałem i na miejscu degustowałem na koszt własny, wejściówkę na imprezę otrzymałem od Zsolta Bergera. Szczególne podziękowania chcę skierować również do Gabriela Kurczewskiego z bloga Blisko Tokaju – bez niego z pewnością by mnie tam nie było.
Do zobaczenia za rok! (fot. własna)

Gra z winem w tle – CsámBORgó w Kult Pince w Monor

Zawsze popieram inicjatywy, które mają na celu popularyzację kulturalnego spożycia wina. Szczególnie, jeśli są podane w interaktywny sposób oraz wymagają zarówno wysiłku fizycznego, jak i umysłowego. Na szczęście, jest ich coraz więcej, dzięki czemu fani wina mogą znaleźć coś dla siebie, a ci, którzy nie są do niego przekonani – zmienić zdanie. Doskonałym przykładem takiej inicjatywy jest gra CsámBORgó (Włóczęga – nt. słowo bor oznacza wino), która powstała w Kult Pince w Monor. Na czym polega? W skrócie – poszukiwanie skarbu z butelką wina pod ręką…
Właściciel winnicy György Kugel wyjaśnia zasady gry (fot. własna)
 
Gra zaczyna się w winnicy od krótkiej opowieści, wg. której gdzieś na górze Strázsahegy w Monor zaginęła beczka cennego trunku. Wyposażeni w mapę, cztery koperty i elektroniczny czytnik (przy zbliżeniu do odpowiedniego punktu podaje wskazówki co do następnych miejsc) wyruszyliśmy w trasę. Początek był łatwy, lecz później dość sporo się namęczyliśmy by znaleźć wyznaczone punkty i wykonać powierzone nam zadanie. W końcu dotarliśmy do celu podróży i otrzymaliśmy zasłużoną nagrodę – dwa wina, dżem oraz koszulkę. Gra zaplanowana jest dla 6-8 osób, w przypadku większej ilości tworzy się mniejsze drużyny, z których jedna wyrusza na trasę po drugiej w pewnym odstępie czasu.
 
Szukajcie, a znajdziecie… (fot. własna)
Gra pozwala odkryć różne zakamarki winiarskiej wioski Monor, po drodze natrafimy m.in na płaskorzeźby betyárów (rozbójników) czy też zabytkowe piwniczki z dachem z trzciny. Po drodze zatrzymujemy się również przy tabliczkach z praktycznymi informacjami na temat miejsca, w którym przebywamy. Oczywiście są pewne niedociągnięcia – niektóre z nadajników, do których należy zbliżyć czytnik są tak dobrze ukryte, że natrafiliśmy na nie po bardzo długich poszukiwaniach… Niektóre z punktów padły również ofiarą wandali (lub raczej złodziei). Póki co, brak również wersji angielskojęzycznej… Pomimo tych trudności polecam tę grę każdemu, kto lubi wino, trasa jest wystarczająco długa, lecz nie wyczerpująca, więc jeśli tylko pogoda Wam sprzyja – skorzystajcie z możliwości, by powłóczyć się między rzędami starych piwniczek. Trzy skrzyneczki z fantastycznymi produktami wynagrodzą wasz wysiłek.
Pośród pięknych piwniczek są i takie, które czekają na drugą młodość… (fot. własna)

My zaś na samym końcu zjedliśmy kolację składającą się z kiełbasek oraz kaszanki ze świeżym pieczywem, w międzyczasie degustując lokalne wina. O winach z winnicy Megyeri-Hanti pisałem tu, niektóre wina z winnicy Lukácsy degustowałem podczas letniego kina z winem. Z nieznanych mi dotąd trunków pojawiły się trzy. Pierwszym był spożyty na trasie Kult Pince Karát 2015 ze szczepu o tej samej nazwie. Jest to białe wino o delikatnej owocowości, ma w sobie trochę kwasu, lekkie nuty kwiatowe, lecz dla mnie zbyt proste, bez wyrazu. Ocena: */**. Drugim, spożytym już podczas kolacji było Lukácsy Kékfrankos Rosé 2015, lekkie, różowe wino z przyjemną kwasowością, nutami malin, owoców leśnych, w sam raz na letnie wieczory. Ocena: **/***. Na końcu kuriozum, czyli dojrzały Riesling 2012 również z winnicy Lukácsy Pince. Nieco nut petrolu, piłek tenisowych (dziwne, ale jednak…), cytrusy, dość oleiste, ciekawe. Sięgnąłbym po nie jeszcze raz. Ocena: ***.
A na półkach Kult Pince znajdziecie świetne wina… (fot. własna)
 

Podsumowując – jeśli jesteście w Budapeszcie i macie węgierskich znajomych – wybierzcie się do oddalonego o 30 km Monor, by przeżyć przygodę i skosztować tutejszych win. A próbować jest czego, gdyż owa miejscowość liczy sobie ponad 1000 piwniczek, w których można odkryć prawdziwe skarby, nie tylko te, liczone w karatach… Do Monor podróżowałem na zaproszenia Gábriela Istvána Nyulasiego z organizacji Az ihatóbb Magyarországért.

Letnie odświeżenie – nowa winiarska oferta w węgierskim Lidlu

Choć w Polsce nie jest specjalnie znane, picie szprycerów jest dość popularną formą spożywania wina, zwłaszcza wiosną i latem, kiedy słupki temperatury przekraczają wszelkie możliwe granice. Szprycer, czyli mieszanka wina z wodą sodową pozwala na cieszenie się smakiem wina, ograniczając również jednocześnie zawartość alkoholu. Znakomicie odświeża, dlatego też warto je rozważyć zwłaszcza w upalne dni. Na Węgrzech jest szczególnie popularne, dlatego też węgierski Lidl wyszedł mu naprzeciw – w ofercie pojawiło się 19 win, z czego 12 to wina różowe, a 7 wina białe. Cenowo poruszamy się w stosunkowo wąskim, aczkolwiek przyjemnym dla polskich portfeli przedziale – od 359 HUF (5 PLN) do 1299 HUF (18 PLN).
 
Fröccs, czyli szprycer – w sam raz na lato (fot. ze strony lidl.hu)
Pojawiły się wina znanych producentów – Nyakas Budai Irsai Olivér 2014 (1199 HUF – 16,50 PLN), czy też Hilltop Pinot Grigio Rosé 2015 (799 HUF – 11 PLN), ale mamy tu również wina z małych winiarni, czy też nawet bio. Dużo jest win z południa Węgier i z okolic Balatonu, nie spodziewajcie się żadnego tokajskiego. Jeśli chodzi o szczepy, mamy sporo Kékfrankosów – pięć, co doskonale oddaje  rosnące zainteresowanie tym szczepem. Nie ma tu jakichś świetnych strzałów, są i przemysłowe zlewki (lidlowy Kunsági Kékfrankos), ogólnie jest to przyzwoita oferta, zwłaszcza w swoim przedziale cenowym. Cieszy duża ilość win różowych. Jeśli będziecie przejazdem lub na wakacjach na Węgrzech śmiało uderzajcie do tutejszego Lidla, by poznać smak odświeżających szprycerów i nie tylko – podano nawet kompozycje najpopularniejszych mieszanek. Oferta ważna w dniach 27-29 czerwca 2016, lub do wyczerpania zapasów. Całość oferty znajdziecie tu.