Villány – bordowe serce węgierskiego winiarstwa

Leżące na południowych krańcach Węgier miasteczko Villány wiosną budzi się z głębokiego snu. Większość winiarni jest jeszcze zamknięta, zaś niektóre – działające cały rok – otwierają się dopiero po godzinie 10. Spacer o poranku przez ciche ulice pozwala dostrzec szczegóły prowincjonalnej architektury, niewidzialne w szczycie sezonu, pośród tłumu turystów i miłośników dobrego wina. To ostatnie sformułowanie jest szczególnie istotne, gdyż w Villány w przeciwieństwie do innych regionów winiarskich Węgier trudniej jest znaleźć tanie (czytaj lane) wino. Miejscowi producenci dość szybko zdali sobie sprawę, że nie tędy droga i postanowili zaostrzyć przepisy, by nie opłacało sprzedawać się go luzem. Dzięki temu, ostatnie trzy dekady to złoty wiek tej maleńkiej mieściny.

Płynne szczęście w kieliszku. (fot. własna)

Historia winiarstwa sięga tutaj czasów rzymskich, o czym dowodzą znaleziska archeologiczne z czasów cesarza Marka Aureliusa Probusa. Wyraził on zgodę na uprawę winorośli na obszarach poza granicami Italii, przyczyniając się do rozwoju rolnictwa w Pannonii. W efekcie w okolicach Sársomlyó powstało miasto, którego gospodarka opierała się na winiarstwie. Okres teń kończy się najazdem ludów koczowniczych, po których nastają stulecia wojen, zakończone podbojem tej ziemi przez Madziarów. Dość szybko przywracają oni gospodarkę winiarską, o czym świadczą dokumenty z czasów króla Béli IV. Kolejną cezurę stanowi okres okupacji osmańskiej, gdy do wyludnionego regionu przybywają Serbowie, przywożąc ze sobą ciemną odmianę – kadarkę. Powstają z niej prawdopodobnie pierwsze czerwone wina w okolicy.

Tradycyjna architektura. (fot. własna)

Na początku XVIII wieku obszar zostaje włączony do Cesarstwa Austriackiego, zaś wyludnione tereny obsadzone Szwabami, którzy przywieźli ze sobą nieznaną dotychczas kulturę uprawy. Dzięki nim pojawiły się nowe odmiany (m.in. portugieser), poprawiła się także technologia produkcji. Zaczęto wznosić niewielkie, schludne piwniczki, które dziś stanowią dominujący element krajobrazu tutejszych miejscowości. Region przetrwał zarówno klęskę filoksery, traktat w Triannon, jak i kolektywizację rolnictwa w II połowie XX wieku. Prawdziwą odnowę przyniosła transformacja ustrojowa, gdy pojawiła się więszość istniejących dziś gospodarstw. W latach 90. ubiegłego stulecia miejscowi czerpali wzorce z Bordeaux, obsadzając większość parceli francuskimi odmianami. Dziś stanowią one znaczącą część upraw, przy czym szczególną uwagę poświęca się cabernet franc – który uzyskał osobną ochronę apelacyjną.

Kristóf Csizmadia – gospodarz wieczoru. (fot. własna)

Poprzedzający poranny spacer wieczór upłynął pod znakiem fantastycznej kolacji serwowanej nam, gościom I Hungarian Wine Summit, w należącej do hotelu Gere Crocus restauracji Mandula. Dzięki uprzejmości Kristófa Csizmadii oraz rodziny Gere mieliśmy przyjemność spróbować kilku win. Były w śród nich rzadkie i wyjątkowe – takie jak Fekete Járdovány 2020, niezwykle udane Cabernet Franc Csillágvölgy 2018, legendarne Kopar 2017, oraz dwa roczniki fantastycznego merlota – Solus – 2018 oraz 2008. Ostatnie z nich pokazuje potencjał gatunku i siedliska (parceli Kopár) – dopiero zaczynając wchodzić w swój szczyt. Kusi ciemnymi owocami, skórą, tytoniem, czekoladą, solidnym ciałem i żwawą kwasowością. Warto sięgnąć głębiej do kieszeni.

Solus – legendarny, wspaniały merlot. (fot. własna)

Następnego dnia udaliśmy się z rana do winnicy Ördögárok (tł. Diabelski rów), gdzie czekał na nas Tamás Günzer. Podczas wspólnej wędrówki na szczyt mieliśmy przyjemność zapoznać się z historią tego unikatowego siedliska (zaledwie 60 ha) i spróbować jego lekkich, reduktywnych win białych oraz różu. W wiosennym słońcu spełniały swą rolą idealnie. Winnice Ördögárok zostały porzucone w czasie komunizmu i odnowiono je dopiero w 2002 roku, gdy sześciu producentów (József Bock, Attila Gere, Tamás Günzer, Zoltán Günzer, Kristóf Sauska, Ede Tiffán) postanowiło przywrócić do życia tą okolicę. Dziś stanowi ona jedno z kilku najlepszych parceli w całym regionie.

Ördögárok – jedno z najlepszych siedlisk w Villány. (fot. własna)

Po porannym spacerze nadeszła pora na wizytę w winiarni Csányi Pincészet. To największy producent w regionie i jeden z największych w całym kraju. Gospodarują na 300 ha, w planach jest rozwój do 400 ha, zaś rocznie powstaje tu 2,5 mln butelek wina. Zdecydowana większość produkcji to wina czerwone, choć znajdziemy tu biele, ale też bardzo obiecujące musiaki. To właśnie jeden z nich – Teleki Methodé Traditionelle Rosé 2018 już pojawił się w Polsce w świetnej cenie. Muszę przyznać, że z całej selekcji zrobił na mnie najwięsze wrażenie – świetna kwasowość, sporo czystego owocu, przyjemne, trwałe musowanie – z pewnością uświetni każdą okazję.

Pyszny musiak z południa. (fot. własna)

Wyjątkowym przeżyciem była degustacja w winnej katedrze w piwnicach winiarni Bock. Długie korytarze pełne beczek z winem spotykają się w krągłej sali z sklepieniem w kształcie kopuły, zapewniając fantastyczną akustykę i doskonałe warunki do degustacji. Spotkaliśmy się tam z przedstawicielami sześciu lokalnych winiarni – Jackfall, Stier, Maczkó, Lelovits, Tiffán oraz Heumann. To właśnie ostatnia z nich pokazała najciekawsze butelki, z których najbardziej zapadła mi w pamięć La Trinità Cabernet Franc 2017 – skoncentrowana, zbalansowana, kusząca ciemnym owocem oraz gładką taniną miejscowa specjalność.

Borkatedrális – prawdziwa świątynia wina. (fot. własna)

Kolejny punkt wizyty stanowiła położona w winnicy Jammertál piwniczka rodziny Bock, gdzie sięgneliśmy po dwa wina z końca XX wieku – pozostające w zaskakująco dobrej formie. Potem udaliśmy się na obiad, w którym towarzyszył nam gospodarz – József Bock. Tam podano kolejne wina, w tym legendarne roczniki czołowego wina producenta – Magnifico (1999 oraz 2007). Dojrzałe, skoncentrowane, a zarazem jednocześnie pełne życia merloty udowadniają, że ta odmiana doskonale zadomowiła się na południu Węgier.

József Bock – żywa historia regionu. (fot. własna)

Ostatni punkt całej wyprawy stanowiła degustacja win w winiarni Sauska. I tu, oprócz gospodarzy swe wina zaprezentowało czołowych producentów z miasteczka – Zsolt & Tamás Gere, Zoltán Günzer, Malatinszky, Polgár, Vylyan. Mnie spodobały się szczególnie Günzer Zoltán Ördögárok 2017 oraz wszystkie trzy cabernet franc od Vylyan, ukazujące soczysty owoc, krągłe, dojrzałe taniny i lekką pikantność. Koniec dnia zwieńczyliśmy na tarasie, gdzie w świetle zachodzącego słońca raczyliśmy się musiakami z oferty gospodarza.

Mónika Debreczeni – serce winiarni Vylyan. (fot. własna)

Aktywny doba spędzona w Villány to zdecydowanie za mało czasu, by dobrze poznać region i jego specyfikę, acz wystarczająco dużo, by poczuć atmosferę spokojnego, acz pracowitego szwabskiego miasteczka. Warto tu przybyć na dłużej, odpocząć, spacerować wśród winnic, próbować lokalnego jedzania i wina, odwiedzić małe, przydrożne piwniczki. Villány to nie tylko wina czerwone, ale to one wiodą tu prym. Nie zapomnijcie rozsmakować się w miejscowym cabernet franc, doświadczyć bordoskich kupaży, cieszyć się lekkim portugieserem. Dla poszukujących aktywnego wypoczynku ciekawym punktem będzie uzdrowisko Harkány. Zatem – w drogę – południe Węgier czeka!

Wiosna w siedlisku Jammertál. (fot. własna)

Do Villány podróżowałem z okazji I. Hungarian Wine Summit, dzięki zaproszeniu Ágnes Herczeg reprezentującej projekt Wina Węgierskie.

Grand Tokaj Tokaji Essencia 1947 – wielkie dziedzictwo poprzednich pokoleń

Imprezy branżowe organizowane we współpracy z państwowymi instytucjami mają często sporą zaletę – można spróbować podczas nich win, które pochodzą z muzealnych zbiorów, niedostępnych na rynku, jednocześnie mających sprawdzone pochodzenie i potwierdzoną jakość. Tak też było podczas I dnia targów SIRHA na ogranizowanym przez Agencję Marketingu Rolniczego Hungarian Wine Summit, gdzie podczas jednego z masterclassów na temat słodkich win tokajskich zaprezentowano niesamowity skarb – tokajską esencję z państwowych zbiorów muzealnych. Czym jest tokajska esencja (tokaji eszencia lub tokaji essencia)? To lekko przefermentowany (do maksymalnie 6-7%) samociek z jagód aszú, sączący się z owoców pod ich własnym ciężarem, o ekstremalnie wysokiej (co najmniej 450 g/l) zawartości cukru resztkowego. Przy takiej ilości słodyczy drożdże nie są w stanie efektywnie pracować i dość szybko obumierają – stąd też niski poziom alkoholu. By zrozumieć o jak wielkim skarbie mowa – z 100 kilogramów surowca pozyskuje się zaledwie 1 litr esencji, z której większość zazwyczaj jest przeznaczana do produkcji aszú. Pozostałą część przelewa się do szklanych baniaków, w których zachodzi proces fermentacji i dojrzewania.

Pamiątka minionych czasów. (fot. własna)

Grand Tokaj Tokaji Essencia 1947 powstało w ostatnim okresie przed kolektywizacją rolnictwa i nacjonalizacją winiarni. Sam rocznik uznawany jest za jeden z lepszych w swej dekadzie. Wino to zostało przekorkowane i ponownie zabutelkowane po inwentaryzacji i kontroli zbiorów w 2000 roku. Posiada ciemnobrązową, mahoniową barwę. W nosie wyczuwalne są nuty karmelu, rosołu, grzybów, melasy, suszonych owoców. Usta skoncentrowane, jednocześnie niezwykle lekkie i świeże – jak na tę kategorię słodyczy. Spora kwasowość, ledwie wyczuwalny alkohol, nuty umami, grzybów, suszonych śliwek i rodzynek, karmelu, a także skórka cytryny. Niemalże niekończący się finisz. Trudno je oceniać jakąkolwiek miarą, acz spróbowanie go było pewną formą zbliżenia z absolutem. Niemalże idealna forma, więc i werdykt nie mógł być inny. Ocena: ***** (98/100 pkt).

Źródło wina: udostępione do degustacji przez Agencję Marketingu Rolniczego, próbowane podczas I. Hungarian Wine Summit w Budapeszcie.

Budapest Borfesztivál – święto wina w stolicy Węgier

Kilkanaście dni temu na zamku w Budzie odbyła się 30 edycja festiwalu, który od lat stanowi największą winiarską imprezę Węgier. Budapest Borfesztivál, bo o nim mowa, odbywa się rokrocznie pod koniec września, przyciągając tysiące odwiedzających. W tym roku swe wina zaprezentowało ponad 80 wystawców, z większości regionów winiarskich Węgier oraz zagranicy. Gościem imprezy była apelacja Somló, dzięki czemu kilku mniej znanych producentów miało okazję zaprezentować swoje butelki. Przyznam szczerze, że nie jestem fanem takich imprez. Tłok, hałas, zapach z budek gastronomicznych skutecznie zabija przyjemność degustowanie. Z drugiej strony tym razem pojawiło się sporo mniej znanych mi producentów, dzięki czemu postanowiłem dać festiwalowi kolejną szansę – i nie zawiodłem się. Prezentuję zatem butelki, które szczególnie przypadły mi do gustu.

Impreza w wyjątkowej lokalizacji. (fot. własna)

Gedeon Birtok Kövidinka 2020 to sztandarowy przykład, że dość przeciętna, nieszczególnie aromatyczna odmiana przy odpowiednim zaangażowaniu może dać solidne wino. Posiada bladozieloną barwę. Pachnie polnymi kwiatami, gruszką, żółtym jabłkiem. W ustach lekko zbudowane, wytrawne, o świetnej kwasowości i niskim alkoholu, z wyraźnymi nutami gruszki, żółtych jabłek, trawy oraz cytrusów. Finisz średni. Przyjemne, soczyste, świeże wino codzienne. Ocena: *** (86/100 pkt).

Idealne wino codzienne. (fot. własna)

Kősziklás Juhfark 2018 to ciekawa biel z Neszmély. Znajdziemy tu jasnozłotą brawę, w nosie zaś z początku uderza redukcją, by po chwili ujawnić świetne aromaty mokrej skały, zielonego jabłka, białego pieprzu oraz cytrusów. W ustach kremowe, krągłe, średniozbudowane, z wyraźną kwasowością, średnim alkoholem i nutami gruszki, zielonego jabłka, mokrej skały, polnych ziół, migdałów oraz pieprzną pikantnością. Niezwykle ciekawe, choć wymagające czasu wino. Ocena: *** (87/100 pkt).

Nieszablonowy juhfark z Neszmély. (fot. własna)

Kősziklás Rajnai Rizling 10 gr 2019 to półwytrawny riesling powstały w klasycznym dla odmiany stylu. Posiada bladozłotą barwę, pachnie naftą, mokrą skałą, zielonym jabłkiem, cytryną i limonką. W ustach lekko zbudowane, dominuje tu wysoka kwasowość, zaś cukier tylko trochę łagodzi jej moc. Sporo tu zielonego jabłka, cytryny, limonki oraz mokrej skały. Finisz średniodługi. Do bólu prostolinijne i nieskomplikowane, ale jednocześnie bardzo klasyczne w swym stylu. Ocena: *** (88/100 pkt).

Winiarz i jego riesling. (fot. własna)

Kancellár Nagy-Somlói Juhfark 2019 zadebiutował właśnie na imprezie, choć do sprzedaży trafi dopiero za jakiś czas. Wyraźnie widać tu wpływ ciepłego rocznika. Posiada bladożółtą barwę, pachnie miodem, morelami, suszoną śliwką, masłem i migdałami. W ustach mocno zbudowane, wytrawne, o wysokiej kwasowości, sporym alkoholu, z nutami moreli, gruszki, suszonych śliwek, miodu i słoną mineralnością. Niezwykle długie i skoncentrowane. Ocena: ***/**** (89/100 pkt).

Juhfark – petarda. (fot. własna)

Válibor Ágyús Dűlő Kéknyelű 2018 to skoncentrowany wulkaniczny eliksir z Badacsony. Charakteryzuje je jasnozłota barwa. W nosie dość klasycznie: mamy tu aromaty masła, migdałów, mokrej skały, dymu, żółtego jabłka i gruszki. W ustach krzepkie, ekstraktywne, z świetną kwasowością i niskim alkoholem, z nutami gruszek, żółtych jabłek, kredy, masła, z długim, słonym finiszem. Hedonistyczne, niezwykle złożone wino z Badacsony. Ocena: **** (91/100 pkt).

Klasyka z Badacsony. (fot. własna)

Karner Otthon 2018, czyli naturaly kékfrankos z Mátry pokazał dość dziki charakter. Cechuje go głęboka, purpurowa barwa. W nosie wyczuwalna jest skóra, wiśnia, jeżyny, trochę dymu i stajni. W ustach średnio zbudowane, acz skoncentrowane, z wysoką kwasowością, lekko zaznaczoną taniną oraz nutami wiśni, jeżyn, skóry, dymu, umami i lekkim brettem. Finisz średniodługi. Wiem, że wielu ten styl się nie spodoba, acz uważam, że jest to ciekawa butelka z całkiem sporą głębią smaku. Ocena: *** (88/100 pkt).

Naturalista z Mátry. (fot. własna)

Malatinszky Kúria Cabernet Sauvignon 2008 jest chyba najbardziej udanym, i jednocześnie kompletnym spośród wszystkich, próbowanych na festiwalu przeze mnie win. Mieni się ciemnoceglastym, intensywnym kolorem. Wyczułem tu aromaty soczystej, czarnej porzeczki, dymu, tytoniu, skóry oraz czekolady. Usta są wytrawne, mocno zbudowane, z gładką taniną, wysokim alkoholem i nutami czarnej porzeczki, wiśni, jeżyny, skóry, tytoniu, lukrecji, dymu i wanilii. Długie, skoncentrowane, świetne. Ocena: **** (92/100 pkt).

Dojrzały cabernet z południa. (fot. własna)

Powyższa selekcja to zaledwie część tego, co spróbowałem podczas festiwalu. Niekoniecznie są to najlepsze, ale z pewnością najbardziej wyjątkowe i najmniej znane mi dotychczas butelki. Zresztą warunki festiwalowe nie sprzyjają spokojnej degustacji i odkrywaniu ciekawostek, jednakże udało mi się tak rozplanować działanie, by wyciągnąć maksimum z największej imprezy winiarskiej roku. Osobny wpis poświecę natomiast winiarni Maison aux Pois z Mád, która ujęła mnie równym, wysokim poziomem swoich win. Takie debiuty zdarzają się niezwykle rzadko – warto zatem zaprezentować również osobę winiarza oraz jego filozofię. A co do samej imprezy – cieszę się, że się tam pojawiłem i odzyskałem utraconą wiarę w sens udziału w tym typie przedsięwzięć – trzeba tylko je sobie dobrze rozplanować, i ten plan do prezycyjnie realizować.

Do zobaczenia za rok! (fot. własna)

W festiwalu brałem udział i degustowałem na koszt własny.