Rosalia!

Z powodu postu odpuściłem sobie pisanie postów na dłuższy okres czasu, gdyż pisanie o winie bez możliwości kosztowania go byłoby jak przyjście do restauracji bez zamówienia jedzenia – bez sensu. Rokrocznie (już 5 raz) w drugi weekend maja w Budapeszcie święto wina różowego – Rosalia. Jest to impreza firmowana przez organizatorów Festiwalu Wina na Zamku Budańskim. Skala jest oczywiście znacznie mniejsza, ale wstęp jest darmowy, miejscem jest park w cichszej, spokojnej części miasta, przez co grupą docelową są niejako rodziny.
Brama do różowego raju (fot. własna) 
Z racji dobrej pogody imprezę odwiedziło sporo osób. Do wyboru było ponad 30 stoisk z winem, jak również stoiska gastronomiczne z różnymi rodzajami dań mięsnych, jarskich, była też budka serami i wędlinami. Organizatorzy imprezy postawili na nowoczesność. W zeszłym roku by móc kosztować win należało kupić oficjalny kieliszek, oraz kupony o określonych nominałach, którymi należało zapłacić za wybrane przez nas wino. W tym roku system został całkowicie z automatyzowany, wprowadzono czytniki i karty, za które wpłacało się depozyt (500 ft, czyli około 7 zł) i doładowywano je określoną sumą, którą później można było płacić przy stoiskach. Rozwiązanie wygodne i szybkie, gdyby nie kolejki oczekujących na kartę. Zaskoczeniem była dla mnie znajdująca się na niej informacja w języku polskim. 
 
Kosztując wino (fot. Anikó)
 
Wbrew nazwie można było próbować również inne wina, dlatego też paleta naszej degustacji była dość szeroka. Stoiskiem od którego zaczęliśmy imprezę była mała wytwórnia Csobánci Bormanufaktúra. Spróbowaliśmy różowe pinot noir i białe sauvignon blanc. Niestety oba nas rozczarowały, rose miało słaby owocowy aromat, i jeszcze słabszy smak, a sama kwasowość to za mało, podobnie sauvignon blanc, który był tylko nieco lepszy od swojego towarzysza. Kolejnym winem, które skosztowałem był słodki olaszrizling z wytwórni Eke Bor z Badacsony. Wino wyraźnie lepsze, treściwe, choć tej treści brakowało słodyczy. Wyczuwałem aromaty kwiatowe, nieco owocu, ale… brakowało mu harmonii. 

Wieczorny gwar (fot. własna) 
Następnie udaliśmy się nieco dalej i skosztowaliśmy win od Winiarza Roku 2013 czyli od Évy Digniszné Gál. Jej Kékfrankos rosé zaskoczył mnie czystym aromatem malin, a wyważona kwasowość i wyczuwalny owoc sprawiły, że to wino zostało moim ulubionym różowym winem konkursu. W tym roku było wyjątkowo mało stanowisk z południa Węgier, z Villány i Szekszárd zaś Balaton i Eger wystawiły mocne reprezentacje. Następnie skosztowaliśmy różowe musujące wino Törley, przyjemne, w sam raz do wieczornego popijania, ale nie było w nim nic specjalnego, dlatego też nawet nie zadałem sobie trudu przypomnienia, które to było dokładnie wino. Kolejnym winem było różowe wino z od dużego producenta Mátrai Nagyrédei Borászat, którego Cabernet-Kékfrankos był całkiem przyjemny, ale również nie jest to trunek szczególnie godny polecenia. 
Niekwestionowany zwyciężca (fot. własna) 
Po posiłku (Kolbice – pieczonie kiełbaski w pieczywie przypominające kształtem lody) trafiliśmy na wino całej imprezy. Okazał się nim Magyar Ürmös, wzmacniane (16,5%), aromatyzowane słodkie wino od producenta Sümegi és Fiai Pincészet z regionu winiarskiego Hajós-Bajai. Wino od razu atakujące aromatem wanilii, ciemnych owoców, cynamonu… W opisie podano, że jest to ulubione wino kobiet. Nie sposób się z tym twierdzeniem nie zgodzić. Anikó tak posmakowało, że jedną butelkę zabraliśmy ze sobą, przy czym nie miało ono wygórowanej ceny (1500 ft – ok. 21 zł). Po wypiciu 3 kieliszków powoli ruszyliśmy w kierunku akademika, przy wyjściu skosztowaliśmy jeszcze różowe Vízöntő (wodnik) z Nyilas Pincészet, które swoją lekkością, świeżością i przyjemną strukturą dopełniło wieczoru. Tylko te ich koszmarne różowe etykiety (sic!)…

Różowe w natarciu (fot. własna)

Podobne wpisy