Z wizytą w budapeszteńskich winebarach

Polacy uwielbiają Węgry. Stanowią jedną z największych z grup turystów, którzy odwiedzają węgierską stolicę. Oprócz zabytków, możliwości odpoczynku, dobrej kuchni, szukają także tutejszych win. A gdzie lepiej zapoznać się z miejscowymi trunkami, jeśli nie w stołecznych winebarach? W Budapeszcie znajduje się ich kilkanaście, jedne z ciekawszymi, inne z mniej ciekawymi kartami win. Wraz z Piotrem Wdowiakiem z bloga Z winem do kina wybraliśmy się do następujących lokali: VinoPiano, Palack, DiVino Bazilika oraz Kadarka. Dlaczego akurat do tych? Odpowiedź jest prosta – bo je znam. Mój wybór jest całkowicie subiektywny, choć wydaje mi się, że przypadł do gustu mojemu gościowi.

VinoPiano – jeden z ciekawszych winebarów Budapesztu

 

Pierwszego wieczora udaliśmy się do VinoPiano Winebar – jest to miejsce poza głównym szlakiem turystycznym, położone w samym sercu budapeszteńskiej IX. dzielnicy. Jest to oaza wina działająca w zaciszu hipsterskiej piwiarni Élesztő. Serwowane tam wina pochodzą w większości od małych, niezbyt znanych producentów, jak chociażby Dénes Pince, Szentesi Pince czy też Ráspi. Trafiliśmy na same przyzwoite trunki, a lokalizacja i wystrój tak spodobała się Piotrowi, że wróciliśmy następnego dnia, celem zakupów i zrobienia fotek tego jakże ciekawego miejsca.

Degustacja porównawcza 3 Veltlinerów (fot. własna)

 

Kolejny na naszej liście must go był bar Palack. Opisywałem go już tu, i do tej pory zdania nie zmieniam. Znakomite położenie przy najpiękniejszym moście na Dunaju, wina z małych, butikowych winnic, bardzo pomocna obsługa, jedyne, do czego można się przyczepić, to brak małych porcji degustacyjnych – można zamówić tylko cały kieliszek – co niekoniecznie jest dobrym rozwiązaniem. Oprócz tego warto spróbować tutejszych przystawek – ale z tej opcji tym razem nie skorzystaliśmy. Jest tu całkiem spory wybór win z lokalnych szczepów i to poleciłbym najbardziej.

Ciężko pracujemy, nie ma czasu na obijanie się (fot. własna)

 

Następnie nasze kroki skierowaliśmy do DiVino Bazilika. W skład sieci DiVino wchodzi pięć punktów – dwa w stolicy, oprócz tego są też obecni w Debreczynie, Győr oraz Balatonfüred. Jest to jeden z droższych winebarów, tu także można zamawiać jedynie na kieliszki, plus dodatkowo trzeba na wstępie ujścić kaucję za szkło – 500 HUF od sztuki (która jest na końcu zwracana, ale to inny temat). Bardzo pozytywną cechą DiVino jest promocja młodych winiarzy z organizacji Junibor, którzy często osobiście prowadzą degustacje, a ich wina zajmują większą część karty. Pewne typy: Demetervin, Bolyki, Erzsébet Pince, Pfneiszl Pince, Somlói Vándor i wiele, wiele innych.

Półki pełne win. W Kadarce jest z czego wybierać… (fot. własna)

 

Dość szybko opuściliśmy to miejsce i ruszyliśmy w kierunku Kadarka Borbár. Na tegorocznym VinCE Wine Show w Budapeszcie otrzymała nagrodę na najlepszy miejscowy winebar. Czy słusznie – nie mi to oceniać, choć trzeba powiedzieć, że byłem i jestem pod wrażeniem ich karty. Lokal był praktycznie pełny, choć udało nam się jakimś cudem znaleźć stolik i degustować przez bite 2 godziny. Świetne strzały? Rosé 2016 z Pastor Pince, o wspaniałym, świeżym owocu, wysokiej kwasowości i bardzo dobrej pijalności, Szászi Kéknyelű z 2014 z wyraźną nutą botrytisu, solidnej owocowości i sporym ciele oraz Balla Géza Sziklabor Kadarka 2013 o wspaniałej strukturze, mineralności i świeżym owocu. To było chyba zaskoczenie wieczoru – jedno z najlepszych win powstałych z tego niedocenianego szczepu.

Najlepsza Kadarka, jaką miałem w kieliszku. Przypadek? Nie sądzę… (fot. własna)

 

Na tym zakończyliśmy naszą wędrówkę. Piotrek trafił jeszcze do innych miejsc, ale o tym wkrótce będziecie mogli przeczytać na jego blogu. Ja zaś zachęcam do podróżowania i degustowania – nie zawsze mamy możliwość, by dojechać w odległy rejon winiarski, a w lokalnych winebarach mamy spory asortyment win, które pozwolą nam dobrze poznać oblicze węgierskiego winiarstwa.

 

Wędrowaliśmy i degustowaliśmy na koszt własny.

VinCE Budapest Wine Show – Pierwsze wrażenia z imprezy

W niedzielę wieczór drzwi hotelu Corinthia zamknęły się, goście opuścili sale, a winiarze spakowali butelki i powrócili do swoich winnic. Trzydniowe święto wina, jakim w założeniu jest VinCE Wine Show, zakończyło się, choć wrażenie, jakie odniosłem, niekoniecznie jest pozytywne. Miejsce jak co roku nie budzi większych zarzutów, jest łatwo dostępne, eleganckie, choć w niektórych salach mogłaby lepiej działać klimatyzacja. To jest oczywiście drugorzędna sprawa, poważniejszy problem tkwi w organizacji, formacie imprezy oraz wystawcach.

Roederer przyciągnął komplet publiczności! (fot. własna)

 

VinCE Budapest Wine Show w założeniu miało być największą winiarską imprezą w Europie Środkowo-Wschodniej. I być może jest jedną z największych pod względem ilości wystawców czy chociażby gości, aczkolwiek w tym roku można zauważyć wyraźny spadek odwiedzających – w sobotę było znacznie luźniej, niż chociażby rok temu, kiedy dosłownie nie dało się wbić szpilki. Być może skutecznie odstraszył ich konsekwentny, spory wzrost cen. W tym roku jednodniowa wejściówka na imprezę (piątek, niedziela) kosztowała 14000-16000 HUF (194-221,50 PLN), zaś kursy masterclass 3000-10000 HUF (31,50-138,50 PLN). W porównaniu do zeszłego roku ceny poszły w górę o ponad 15%, co jest dużą zmianą.

Udało się odkryć parę ciekawych win, jak chociażby ten Riesling. (fot. własna)

 

Czy cena jest adekwatna – pozostawiam to waszej ocenie. Jeśli chodzi o format imprezy, jako forum do wymiany znajomości, znalezienia eksportera czy też dystrybutora – może być problematyczny. Poważniejsi wystawcy, chociażby tokajska pierwsza liga nie chce, czy też nie potrzebuje się już promować na VinCE. W zasadzie większość odwiedzających powtarza się co roku, trudno przyciągnąć nowe twarze. Dodatkowo problemy z organizacją, chociażby wstępem na masterclassy dla zaproszonych gości (dziennikarzy, gości sponsorów), wcale nie przysporzą imprezie dobrej prasy. Zwłaszcza, że na niektórych masterclassach (za wyjątkiem Roederera i Torresa) było sporo pustych miejsc.

Tłumów nie było. (fot. własna)

 

Koniec końców, dotarliśmy do wystawców – no i tu pojawia się największy problem. Wiele winnic z renomą nie widzi potrzeby wystawiania się. Zresztą najbardziej medialni winiarze z Villány, tacy jak chociażby Bock czy Gere nie wystawili własnego stanowiska, tylko prezentowali się na stoisku regionu. Dlaczego? Może chodzi również o cenę… Koszt wystawienia to podobno 150-200 tys. HUF (ok. 2000-2800 PLN), w zależności od miejsca i wielkości stoiska, a do tego trzeba doliczyć też koszt podawanych trunków. Winiarniom z dobrym marketingiem i silną pozycją na rynku po prostu się to nie opłaca. Jeśli chodzi o małych wystawców, to tu można wyróżnić dwie grupy.

Jeden z najciekawszych producentów imprezy – Pállfy Pince (fot. własna)

 

W pierwszej są ci, którzy prezentują solidny poziom, produkują przyjemne wina w przyzwoitych cenach. Tu wymieniłbym między innymi winnice Pállfy oraz Káli Kövek z Köveskál (Balaton-felvidék), którzy produkują świeże, lekkie winia z Olaszrizinga i Furminta, Gilvessy oraz Bencze z Szent György-hegy (Badacsony), prezentujący ciekawe wariacje nt. Rieslinga, następnie odkrycie tego roku, czyli Sanzon Tokaj z Erdőbénye, dalej mało znana, ale produkująca lekkie, pijalne wina Gobri Pince z Gyöngyöstarján (Mátra). Druga grupa, to winnice, których bytności na tej imprezie w żaden sposób nie mogę uzasadnić. Trafiło mi się sporo win z wyraźnymi wadami, przesadzonym użyciem beczki, jakby byli tu ściągnięci z łapanki (kilku winiarzy przyznało się, że zgłosili się w ostatniej chwili – w takim wypadku chyba trudno o solidną weryfikację…). Nazwy zachowam dla siebie, choć jestem tym dosyć zniesmaczony. Nie po to płaci się spore pieniądze, by degustować bardzo złe wina.

Żegnaj VinCE! (fot. własna)

 

Nie wiem, czy za rok wrócę na VinCE. Nie podobają mi się zmiany, jakie zachodzą, nie przekonuje mnie lista wystawców, a tym bardziej rosnące ceny. Czy organizatorom uda się odwrócić niekorzystny trend? Mam nadzieję, gdyż jej spadająca ranga byłaby wielką stratą dla całego tutejszego świata winiarskiego. Impreza ta może być oknem wystawowym dla lokalnych producentów, tylko trzeba gruntownie przemyśleć jej organizację, przeprowadzić odpowiednią selekcję, a także zachęcić największe winiarskie gwiazdy, by wróciły na salony hotelu Corinthia.

W imprezie wziąłem udział na koszt własny.

Furmint Február – Wielka degustacja w Zamku Vajdahunyad

Luty, czyli miesiąc Furminta jest pełen wydarzeń związanych z tym właśnie szczepem. Począwszy od Furmintday, aż po małe degustacje w tokajskich winnicach – wszędzie wynoszony jest na piedestał i wychwalany, jako narodowa duma Węgier. I słusznie – jest to jeden z niewielu autochtonicznych szczepów, które nie dość, że doskonale nadają się do produkcji zbotrytyzowanych win słodkich, ale też świetnie oddają właściwości terroir w winach wytrawnych. Największą imprezą towarzyszącą miesiącowi Furminta jest Wielka degustacja, która ma miejsce w każdy pierwszy czwartek lutego w zamku Vajdahunyad w Budapeszcie.

Wykwintne wina lepiej smakują w eleganckim otoczeniu (fot. własna)

 

Swoje Furminty prezentowało ponad 90 producentów, w większości z Węgier, choć znalazło się miejsce także dla kilku winiarzy ze Słowacji. W sumie dało to kilkaset win – wręcz niemożliwą do zdegustowania ilość – przez co musiałem ograniczyć się tylko do kilku wybitnych, ale także paru mało mi znanych producentów. W końcu jaki jest sens próbować to, co się już tak dobrze zna? Choć wyłonienie najciekawszych trunków było ciężkim zadaniem, koniec końców wybrałem pięć win, które przykuły moją uwagę i po które warto sięgnąć podczas pobytu na Węgrzech. Wszystkie pochodzą z tokajskiego okręgu winiarskiego, gdyż zdecydowana większość wystawców przybyła właśnie stamtąd.

Taki radykalizm to ja rozumiem! (fot. własna)

 

TR (Tállyai Radikálisok) Művek, czyli Prace Tállyańskich Radykałów, to stosunkowo młoda winnica założona przez trzech przyjaciół, którzy postanowili zradykalizować i zrewolucjonizować produkcję tokajskiego wina. Oczywiście chodzi o rewolucję jakościową, gdyż z ilością będzie większy problem – winnice porastają 3,5 ha, do których niedawno dołączyło 0,7 ha nowych nasadzeń. Ich Furmint 2015, to wino o jasnozielonej barwie, w nosie czystych nutach zielonego jabłka, owoców egzotycznych, banana. W ustach intensywnie owocowe (brzoskwinia, jabłko, gruszka), o dobrze wyważonej, rześkiej kwasowości, ekstraktywne, solidne tokajskie wino. Delikatny cukier resztkowy harmonizuje całość. Zdecydowanie warte polecenia. Ocena: ***/****.

Szóló – bezkompomisowi twórcy świetnych win (fot. własna)

 

Kolejny producent, którego wino zdecydowanie wyróżniało się spośród degustowanych, to również działający w Tállya Szóló. Jego enolożka, Tímea Éless koncentruje się na tworzeniu bezkompromisowych, naturalnych win w kategorii premium. Gospodaruje się tu na 4,5 ha, przy czym właściciele planują zwiększyć teren nasadzeń do 7 ha. Większość win trafia na rynek HORECA, istnieje jednakże możliwość zakupu w winnicy. Nazwy win nie są związane z konkretnym siedliskiem ani szczepem – przez co może się zdarzyć, że w różnych latach różne kupaże trafią na rynek pod tą samą, muzyczną nazwą. Frivolo Furmint 2015 uraczył mnie jasnozłotą barwą, w nosie wyczuwalnymi nutami polnych kwiatów, ziół oraz cytrusów. W ustach na pierwszym planie mamy sporą, soczystą owocowość (jabłko, gruszka) podkreślone cytrusową kwasowością. Wino jest lekkie, zwiewne, bardzo pijalne. Ocena: ****.

Prawdziwie królewski Furmint! (fot. własna)

 

Prawdziwą bombę na rynek wrzuci Királyudvar. Ta znana, tarcalska posiadłość dopiero w tym roku wypuści na rynek wina sprzed trzech lat. Czy to dobrze? Moim zdaniem tak, dzięki temu wybrane trunki uzyskały wybitny smak dzięki dojrzewaniu w butelce. Tak też jest z Tokaji Furmint Sec 2014. Nazwa ta trochę zbiła mnie z tropu, myślałem, że jest tu mowa o winie musującym… Okazało się, że amerykańscy importerzy tak nazywają wina wytrawne, przez co przejęto tą nomenklaturę na własne potrzeby. Degustowany trunek posiada jasnozłotą barwę, w nosie wyczuwalne są wyraźne nuty zielonego jabłka, skórki chleba, mineralności. W ustach również dominuje znana z szampana nuta chlebowa, dalej mamy ostrą, dość surową kwasowość (8 g/l), nuty suszonych owoców, miodu, słoną mineralność i sporo ekstraktu. Całość podkreślona jest delikatnym (6 g/l) cukrem resztkowym, który nadaje winu pewnej krągłości i pijalności. Tak czy inaczej, jest to po prostu świetne wino. Ocena: ****/*****.

Endre Demeter – młody gniewny z Tokaju (fot. własna)

 

Ponad pół roku zajęło mi, by spotkać się z Endre Demeterem. Najwyraźniej potrzebna była taka duża impreza, bo choć Tokaj lubie i pijam, tak nie miałem jeszcze przyjemności zawitać do serca regionu – Mád. Demetervin to jedna z wiodących piwnic winiarskich w tej wiosce, z roczną produkcją na poziomie 12 tysięcy butelek. Posiadają oni winorośle w trzech siedliskach – Király, Úrágya oraz Kakas. Király Furmint 2015 to doskonały przykład, jak duże znaczenie ma siedlisko na smak wina. Charakteryzuje się ono jasnozłotą barwą, w nosie mamy wyraźne nuty ziołowe, owoce cytrusowe, ale także wyraźnie wyczuwalną mineralność. W ustach na pierwszy plan wysuwa się właśnie słona mineralność, dalej pojawiają się lekkie nuty kwiatowe oraz pieprzna pikantność. Ostra jak żyletka mineralność nadaje winu dodatkowego charakteru. Próżno szukać tu owocowości, to wino to sok z kamienia! Jeśli dodamy do tego, że powstaje z jednego z najbardziej niedostępnych i trudnych siedlisk, przy bardzo niskiej wydajności (pół kilograma na krzew) i w niewielkiej ilości (zazwyczaj ok. beczki), daje nam to pełny obraz wyjątkowości tego wina. Ocena: ****/*****.

W godzinach szczytu robiło się naprawdę tłoczno (fot. własna)

 

Na koniec zostawiłem sobie jego sąsiada, czyli Gábora Kardosa. Jego rodzina od pokoleń gospodaruje w tokajskim regionie winiarskim, natomiast własna działalność winiarska ma miejsce od 1989 roku. Winnice zajmują 2,5 ha, powstaje z nich ok 10-20 tysięcy butelek rocznie. Padi-hegy Furmint 2015 nie ma jeszcze swojej etykiety, ale wiadomo już, że jest to świetne wino. Jasnozielona barwa, w nosie wyczuwalne nuty owoców egzotycznych, mango, pigwy, cytrusów, w ustach owocowa bomba, świeża kwasowość, trudna do opisania lekkość, przy jednoczesnej elegancji. Jest to świetne wino, a jeśli wierzyć jego zapewnieniom, że nie zamierza spocząć na laurach możemy spodziewać się jeszcze lepszych trunków. Ocena: ****

Rok 2017 Rokiem Furminta! (fot. własna)

 

Furmint to wspaniały szczep. Nie dziwnym więc, że zasługuje na poczesne miejsce w panteonie węgierskich, ale  także europejskich i światowych win. Bardziej niż ambitnych winiarzy i nowoczesnych technologii brakuje mu spójnej koncepcji marketingowej, dzięki czemu trafiłby na stoły większej ilości konsumentów. Dlatego też rok 2017 ogłoszono Rokiem Furminta. Miejmy nadzieje, że jest to początek budowania marki, która na stale zagości w świadomości winofanów. Sam jeden Dániel Kezdy i Furmint Február to jednak zdecydowanie za mało, by sprawić, żeby szczep ten trafił w najdalsze zakątki globu.

 

Degustowałem na zaproszenie Dániela Kezdyego.

Skala ocen: * kiepskie
** przyzwoite
*** dobre
**** b. dobre
***** wybitne