Kerekes Syrah 2017 – przyjemna czerwień z południowych stoków Mátry

Ostatnimi czasy dość rzadko spoglądałem w kierunku Mátry, a w szczególności czerwonych win powstających w tamtym regionie. Generalnie region znany jest raczej z białych odmian, choć powstają tam coraz lepsze kékfrankose, pinot noiry, a ostatnio również syrah. Z jednym z nich zapoznałem się podczas degustacji porównawczej win z tego szczepu organizowanej przez portal Borsmenta. Za jego produkcją stoi Tamás Kerekes z winiarni Kerekes Szőlőbirtok és Pince z Gyöngyöstarján. Jest to niewielkie, powstałe w 2010 roku gospodarstwo, liczące obecnie 4,4 hektara upraw, z których dominującą część stanowią białe odmiany.

Węgierski syrah? To może się udać! (fot. Gábor Vető)

Kerekes Syrah 2017, choć pochodzi z Mátry, to ze względów apelacyjnych jest uszeregowany kategorię niżej, jako wino z Górnych Węgier. Powstało z gron zebranych z siedliska Lógi-dűlő, zaś sadzonki krzewów, z których je zrobiono sprowadzono z Doliny Rodanu. Fermentowało przez 16 dni wraz z skórkami, po czym trafiło do nowej, średniowypalanej beczki (1000 l), w której spędziło 16 miesięcy. Posiada średnią, rubinową barwę, pachnie owocami leśnymi, a konkretniej jeżynami, tarniną, śliwką, ciemną wiśnią, czarnym pieprzem, wanilią i czekoladą. W ustach przyzwoicie zbudowane, o dobrze zaznaczonej kwasowości, nutach lukrecji, jeżyn, wiśni, gorzkiej czekolady, wanilii, oraz czarnego pieprzu, z średnim alkoholem i gładkimi taninami. Średni finisz z nutą jeżyn i wiśni. Ocena: ***. Cena: 3120 HUF (40 PLN). Choć nie jest to rodańska klasyka, to wciąż przyzwoity wybór z pośród morza przeciętnych węgierskich win z tej odmiany.

Źródło wina: degustowane podczas degustacji prasowej organizowanej przez Edit Szabó z portalu Borsmenta

Lata lecą, a my wciąż tacy młodzi… – Wrażenia po VI. Zlocie Blogosfery Winiarskiej.

11 godzin, około 900 kilometrów i 3 przekroczone granice – tyle zajęło mi dotarcie do Warszawy, by spędzić w niej nieco ponad dobę. Przecież to czyste szaleństwo! – możnaby pomyśleć, przecież żyjemy w dobie tanich linii lotniczych, i pokonanie owego dystansu pomiędzy dwiema środkowoeuropejskimi stolicami nie zajmuje więcej, niż 60 minut spokojnego lotu. Nawet jeśli dodamy do tego czas potrzebny na dotarcie z i do lotniska, check-in, przejście wszelkich procedur kontrolnych oraz odbiór bagażu, to wciąż wychodzi strata jakichś kilku godzin, które można było spędzić na spacerze w piękne piątkowe popołudnie. Nie mam zamiaru jednak narzekać – wybrałem rozwiązanie mało komfortowe i czasochłonne, ale też najtańsze (przynajmniej biorąc pod uwagę podróż z dużym bagażem) i mające w sobie coś z romantyczności czasów słusznie minionych. Co ciekawe – pociąg jechał z praktycznie pełnym obłożeniem, udowadniając, że chyba nie jest tak źle z naszymi kolejami.

Bogaty plan dnia. (fot. własna)

 

Spacerując ulicami Warszawy o poranku w drodze na szósty już Zlot Blogosfery Winiarskiej wchłaniałem atmosferę tego miasta. Miasta niemalże kompletnie dla mnie obcego (nigdy tam nie mieszkałem, a najdłuższy mój pobyt trwał w nim może 3 dni), aczkolwiek wibrującego pozytywną energią, monumentalnego, miasta światowego. Tak – Warszawą można się zachwycić, patrząc zarówno na jej socrealistyczną, siermiężną architekturę, jak i wyrastające co chwila zza zakrętu kolejne drapacze chmur. Jeszcze tylko kilkaset kroków uliczkami Starego Miasta, i spotkam się z tymi, z którymi zazwyczaj widuję się zaledwie raz do roku. Aż trudno pomyśleć, że ludzie, których znam tylko ze zlotu i pisanych przez nich blogów wydają mi się o wiele bliżsi, niż cała masa przyjaciół z czasów dzieciństwa. Jak widać – Wine connecting people!

Red. Bońkowski otwiera zlot. (fot. własna)

 

Kiedy w końcu przekroczyłem progi hotelu Mamaison Le Regina i ujrzałem znajome twarze pomyślałem – Nic, a nic się nie zestarzeliście! Ba, część z Was nawet odmłodniała! Poranne dyskusje panelowe zostały wsparte nieodłączną kawą, bo jak wiadomo, przed dwunastą dżentelmenom i damom po kieliszek sięgać nie wypada (no, może za wyjątkiem szampana). A właśnie szampanem oraz innymi winami musującymi rozpoczęliśmy degustacyjną część imprezy – nadeszła pora na Judgement of Warsaw – czyli, czy polskie musiaki są w stanie równać się szampanom. Czy mogą? Na to pytanie staraliśmy się znaleźć odpowiedź wraz z Richardem Bampfieldem MW. No cóż, odpowiedź nie jest jednoznaczna – o ile najlepsze z nich pokazują spory potencjał, to do poważnych win z Szampanii im jeszcze dużo brakuje. Zaskoczeniem były natomiast angielskie wina musujące, w tym świetny Henners Brut Reserve – dobry wzór do naśladowania dla polskich enologów.

Anglia musiakami stoi! (fot. własna)

 

Kolejnym punktem programu była prezentacja nowej oferty Winnicy Lidla, sponsora całego wydarzenia. Do degustacji udostępniono 18 win, 3 piwa i 5 spirytualiów. Spośród win aż 8 pochodzi z Węgier, uzupełnionych francuskimi, hiszpańskimi, portugalskimi i kanadyjskimi butelkami. Najlepsze wrażenie zrobił na mnie Royal Tokaji 6 puttonyos Tokaji Aszú 2013, z wspaniałą koncentracją, bogatą słodyczą, nutami brzoskwini, moreli, pigwy i miodu, wsparte o świetną kwasowość (ocena: ****/*****, cena: 124,99 PLN). Bardzo ciekawie wypadł także Pillitteri Riesling Icewine 2017, zaskakująco skoncentrowane, gęste, aczkolwiek bardzo jeszcze młode wino lodowe z Kanady, bogate w nuty konfitury morelowej, brzoskwini oraz pigwy, na szczęście posiada także solidną kwasowość, która pozwoli mu przetrwać długie lata (ocena: ***/****, cena: 79,99 PLN). Bardzo dobrze wspominam także cavę Castel Sant Antoni Gran Reserva Brut Nature 2010, o potężnym ciele, nutach brioszki i skórki chleba, oraz całkiem przyzwoitej kwasowości (ocena: ***/****, cena: 79,99 PLN). Nagroda w kategorii best buy wędruje jednak do Balla Géza Kadarka 2016 – już poprzedni rocznik mnie urzekł, a w kolejnym mamy pikantność, nuty wiśni, czarnej porzeczki oraz solidną kwasowość (ocena: ***/****, cena: 34,99 PLN).

Michał Jancik prezentuje nową ofertę Winnicy Lidla. (fot. własna)

 

Kolejne dwie godziny upłynęły mi (oraz kilkunastu innym wybrankom) na degustacji wspaniałych win z Grecji. Świetne prowadzenie i anegdoty redaktora Świetlika stanowiły doskonałe tło dla rozlicznych assyrtiko, agiorgitiko oraz xinómavro. Spośród 12 win najbardziej spodobało mi się czerwone Papaïouannou Nemea Palea Klímata 2010, o średniej budowie, z soczystą, wiśniową i czereśniową owocowością, oparte o poważnych taninach oraz średniej kwasowości, umiejętne podbite beczką (ocena: ****). Spośród bieli w pamięć zapadło mi Sigalas Santorini Barrel Fermented 2015, assyrtiko z malowniczej wyspy Thira. Mamy tu zapach morskich fal, nuty wanili, dymu, słoną mineralność oraz solidną kwasowość, które razem spinają się w potężne, białe wino (ocena: ****, w Polsce dystrybuowane przez firmę Eurofoods).

Świetne wina greckie z degustacji red. Świetlika. (fot. własna)

 

Na tym zakończyła się oficjalna część imprezy, a nadeszła pora na to, co winni blogerzy lubią najbardziej – afterparty w formule BYOB (Bring your own bottle), tym razem goszczony w przytulnych wnętrzach Mielżyński Wines Spirits Specialties na Burakowskiej. Trzeba przyznać, że gospodarze zadbali o godne przyjęcie, posiłki i przekąski stały na najwyższym poziomie, dostosowując się do wysokiego poziomu win przyniesionych przez blogerów. Spośród nich najbardziej podobały mi Turnau Riesling 2017 z świetnymi nutami cytrusowymi, moreli, ostrą kwasowością i delikatną słodyczą (ocena: ***/****, cena: 90 PLN), jak i Vino di Anna Palmentino 2017 z wulkanicznych zboczy Etny – soczysty owoc wiśni łączy się tu z pikantnością, szorstką mineralnością i całkiem solidną kwasowością (ocena: ***/****). Oprócz win nie mogło zabraknąć ciągnących się do późnej nocy dyskusji, zarówno w tematach okołowiniarskich, jak i osobistych. Opuszczając lokal miałem wrażenie niedostytu – dlaczego ten zlot odbywa się tak rzadko i trwa tak krótko, ale tak chyba musi być, żeby docenić jego rolę. Potwierdzam też to, co pisało kilku innych przede mną – 6. Zlot Winnej Blogosfery był najlepszym, w którym brałem udział. I już czekam na kolejny. Moi drodzy, dzięki za wszystko!

Świetna atmosfera podczas afterparty. (fot. Sebastian Bazylak)

 

Sponsorem 6. Zlotu Blogosfery Winiarskiej była Winnica Lidla. Partnerami imprezy były również firmy Tom-Gast, Vestfrost, oraz Mielżyński Wines Spirits Specialties, które zapewniło lokalizację oraz posiłki podczas afterparty. Szczególne podziękowania składam również całej ekipie Winicjatywy i Fermentu za świetną organizację zlotu.

O zlocie napisali także:

Nasz Świat Win

Raport z Win

Winniczek

Juliet Victor Winery – luskusowe oblicze Tokaju

Debiuty nowych winiarni są zazwyczaj sporymi wydarzeniami medialnymi. Zwłaszcza wtedy, gdy stoi za nimi spory kapitał i rozpoznawalne nazwisko właściciela, lub winiarza. Tak było w przypadku Juliet Victor Winery, która powstała z inicjatywy Józsefa Váradiego, prezesa zarządu popularnej niskokosztowej linii lotniczej – Wizzair. Intrygująca, francusko brzmiąca nazwa pochodzi z systemu kodów używanych właśnie w lotnictwie, które służą do kontaktu pilotów z wieżą, a w tym wypadku stanowią także inicjały właściciela. Za siedzibę przedsiębiorstwa obrano ponad 300-letni budynek w centrum Mád, który 14 września 2018 otworzył swoje podwoje przed zwiedzającymi. Modernizacja trwała 2 lata i kosztowała 500 milionów forintów (ok. 6,5 miliona złotych), z czego ponad połowę pokryły unijne dotacje. Obecnie do winiarni przynależy 27 ha ziemi w kilku stanowiskach (m.in. Bomboly, Király, Betsek, Veres), z czego niecałe 20 stanowią uprawy, a kolejne 7 czeka na nasadzenia. Za winnice odpowiada Zsolt Vincze (zięć Istvána Szepsyego), zaś prace enologiczne powierzono mało znanemu w branży Árpádowi Sajgó. Z winiarnią współpracuje również Mátyás Szik, czołowy węgierski sommelier.

Czy nowa marka podbije świat wina? (fot. własna)

 

To właśnie on zaprezentował w zeszłą sobotę winia Juliet Victor podczas degustacji prasowej przed główną imprezą Furmint Február. Przedstawiono 4 etykiety, z czego jedna czeka jeszcze na wprowadzenie do sprzedaży. Pierwsza z nich Juliet Victor Furmint 2017 to podstawowe wino winiarni, powstałe z owoców zebranych w siedliskach Betsek, Király, Szent Tamás, Úrágya oraz Veres. Dojrzewało przez kilka miesięcy w beczkach (300-500 l) z zempleńskiego dębu. Barwa bladozłota, w nosie dość powściągliwe, z wyraźnie zaznaczoną nutą mineralną, pieprzną pikatnością i aromatami cytrusów. Usta oszczędne, o potężnej, wręcz agresywnej kwasowości, ze szczyptą słonej mineralności i z delikatną owocowością spod znaku zielonego jabłka i cytrusów, które potem uzupełnia gruszka i brzoskwinia. Wciąż młode, potrzebuje czasu by się rozwinąć, pite dziś – nie zachwyca (ocena: ***). Rok starszy Juliet Victor Furmint 2016 pokazuje zdecydowanie inne, dojrzalsze oblicze. Tym razem mamy kupaż furminta powstały z siedlisk Betsek i Király. Posiada on bladozłotą barwę, w nosie wyczuwalne aromaty wanilii, soczystej brzoskwinii oraz gruszki, wsparte lekką pikantnością i krzemową mineralnością. Usta szczodre, sporo tu ciała, wyraźnie zaznacza się owocowość pod postacią nut brzoskwini, gruszki i zielonego jabłka, podparte słoną mineralnością i solidną kwasowością. Wyczujemy tu także wpływ beczki pod postacią wanilii oraz prażonych migdałów, choć nie tłamsi on owocowego charakteru wina. Finisz średniodługi, cytrusowo-słony. Udane wino z trudnego rocznika (ocena: ****), aczkolwiek oczekiwałbym czegoś więcej w tym przedziale cenowym (7490 HUF czyli 101 PLN – dotyczy zarówno rocznika 2016, jak i 2017).

Elegancji tutejszym furmintom nie brakuje (fot. własna)

 

Juliet Victor Furmint Király 2017 powstał z gron zebranych z jednego z najbardziej wyjątkowych siedlisk w regionie. Zbocza wzgórza Király zapewniają winorośli długi okres wegetacji i osłaniają je od północy przed napływem zimnego powietrza. Owo wino posiada jasnozłotą barwę, w nosie wyczuwalne są nuty mineralne, cytrusy i szczypta białego pieprzu oraz wanilii. W ustach dość surowe, o dominującej, przenikliwej wręcz kwasowości, jest też trochę owocowości spod znaku zielonego jabłka i cytrusów, wyraźnie zaznacza swoją obecność słona mineralność, a wszystko to zaokrąglone delikatnym cukrem resztkowym i aromatem wanilii. Przyjemne, ale wciąż bardzo młode (ocena: ***/****). Planowana cena: 8990 HUF (122 PLN). Ostatnie z podanych win – Juliet Victor Szamorodni 2016 zrobiło na mnie największe wrażenie. Uzyskano je z gron pochodzących ze stanowisk Betsek i Király, po fermentacji dojrzewało przez 12 miesięcy w nowych beczkach z zempleńskiego dębu, a kolejny rok spędziło w butelce. Szata głębokozłota, w nosie na pierwszym planie zaznaczają się aromaty owoców egzotycznych: marakui, mango, cytrusów oraz moreli, które uzupełnia duet miodu i polnych ziół. W ustach ekstraktywne, bogate, z wyraźnymi nutami owocowymi (mango, marakuja, morele, brzoskwinie, pigwa), wsparte na potężnej, acz dobrze zintegrowanej słodyczy (160,8 g/l cukru resztkowego) i solidnej, cytrusowej kwasowości (8,6 g/l). Dalej pojawia się skórka pomarańczy, biała czekolada, a długi finisz wieńczy pigwa. Wielowymiarowe, złożone, koncentracją przypominające raczej poważne aszú, i tak też zostało wycenione (cena: 14990 HUF, czyli 203 PLN).

Szamorodni, które niczym nie ustępuje poważnym aszú (fot. własna)

 

Muszę przyznać, że debiut win Juliet Victor zrobił na mnie spore wrażenie, widać, że dołożono wszelkich starań, by stworzyć poważną, liczącą się w świecie markę. Pytanie, czy wystarczy to, by podbić zagraniczne rynki? Mam poważne wątpliwości – po pierwsze – wydaje mi się, że w tym segmencie cenowym trudno będzie znaleźć solidnych odbiorców, zwłaszcza, że wina te będą musiały konkurować z innymi tokajami, które mają wyrobioną renomę (Szepsy, Barta, Royal Tokaji, Disznókő, Oremus), a cenę w wielu wypadkach znacznie niższą. Po drugie, wybór nazwy niekoniecznie sugeruje związek z regionem, a to dla poszukiwaczy lokalnych perełek może okazać się odstręczające. Po trzecie i chyba najważniejsze – winiarnia to inwestycja długoterminowa, więc będzie wymagała od właściciela cierpliwości oraz sporego wkładu finansowego – pierwsze lata przynoszą zazwyczaj spore straty. Z drugiej strony – József Váradi jako doświadczony menedżer ma spore kontakty, które z pewnością pomogą mu w negocjacjach z zagranicznymi kontrachentami. Na ile udanie, o tym przekonamy się za kilka lat.

Wina i terroir prezentował sommelier Mátyás Szik (fot. własna)

 

Wina Juliet Victor degustowałem na zaproszenie Dániela Kézdyego, organizatora i pomysłodawcy Furmint Február.