Kreinbacher Extra Dry Méthode Traditionnelle – Klasyczna elegancja

Lubię czasem trochę luksusu. A któż nie lubi? Oczywiście luksus to pojęcie względne – dla każdego może znaczyć coś innego. Na przykład wino – dla jednego luksusem będzie butelka z Biedronki za trzy dychy, dla innego zaś będzie nim wyjątkowy rocznik Barolo czy Bordeaux. Prawdziwym jego symbolem jest jednak Champagne. Zarówno ze względu na cenę, jak i wyjątkowe walory smakowe. Dlatego też w wielu miejscach na świecie naśladuje się Francuzów, tworząc nowe marki win musujących, które mają na celu skopiować ten model, który tak świetnie sprawdza się w Szampanii. Nie inaczej myślał József Kreinbacher, zakupując w 2002 pierwsze działki na zboczu góry Somló. Kilka lat później zbudował tu nowoczesną winiarnie i zatrudnił francuskiego specjalistę – Christiana Forgeta, który pomaga w produkcji tutejszych win musujących. I pomaga z niemałym sukcesem – owe trunki zyskują uznanie w światowych konkursach winiarskich.
 
blog-o-winie-kreinbacher
Eleganckie w swej prostocie… (fot. własna)
Kreinbacher Extra Dry Méthode Traditionelle to przykład elegancji, którą można osiągnąć, jeśli wykorzysta się wszystkie atuty danego siedliska. Trzon wina stanowi popularny na Somló swojski Furmint, uzupełnia go zaś światowe Chardonnay (85%-15%). Posiada on jasnozłotą barwę, wino po przelaniu do kieliszków pieni się obficie, jednak dzięki tradycyjnej metodzie produkcji bąbelki uwalniają się stopniowo, przez co dłużej można rozkoszować się pełnią smaku. W nosie wyczujemy nuty kwiatowe, ziołowe, miód, jabłko i trochę petrolu. W ustach na pierwszy plan wysuwa się przyjemna, rześka kwasowość, której towarzyszy charakterystyczna, szomlońska mineralność, znajdziemy tu nuty grapefruita, czerwonych jabłek oraz pomelo. W tle przewija się delikatnie nutka petrolu. Następnie pojawia się lekka, aczkolwiek przyjemna goryczka. Finisz dość długi, z nutami zielonego jabłka. Złożone, przyjemne wino, które jakością nie odstaje od musiaków z Szampanii. Oczywiście nie gra w tej samej lidze, co najlepsi, ale stanowi dowód na to, że na Węgrzech, a zwłaszcza na Somló można zrobić świetnie wina musujące w rozsądnej cenie. Ocena: ****. Cena 3200 HUF (45 PLN). I choć cena może tego do końca nie sugeruje – taki musiak stanowi dla mnie odrobinę luksusu, po którą z chęcią sięgam. Źródło wina: zakup własny autora.

Z mocą wulkanu – Somlói Apátsági Pince Hárslevelű 2012

Somló to jeden z moich ulubionych węgierskich regionów winiarskich, a Somlói Apátsági Pince to jedna z najlepszych tamtejszych winnic. Lubię ich wina i zawsze chętnie po nie sięgam, gdyż nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Podczas mojego pierwszego (ale jestem pewien, że nie ostatniego!) pobytu na Somló otrzymałem od Zoltána Balogha Hárslevelű 2012, które aż do wczorajszego dnia czekało na swoją kolej. W międzyczasie Somló nawiedziła potężna wichura z gradobiciem, w niektórych miejscach niszcząc nawet 100% plonów. Już wiadomo, że rok 2016 będzie jednym z najsłabszych w najnowszej historii Somló, dlatego kto może, niech wspiera winiarzy kupując tamtejsze wina.
 
Jest moc! (fot. własna)
 
Somlói Apátsági Pince 2012 to jedyne wino z tamtego rocznika zawierające cukier resztkowy (6,9 g/l), który tak często pojawia się w winach tego producenta, nadając im krągłości i balansu. Posiada ono głęboką, złotą barwę, w nosie wyczuwalne są nuty kwiatów lipy, miodu, melona oraz rumianku. W ustach delikatnie miodowe, pojawia się melon, cytrusy, suszone owoce, dalej mamy nuty kwiatowe, lekką kwasowość (5,9 g/l) oraz wyczuwalną mineralność. Sporo alkoholu (13,5%), który nadaje mu pazura. Finisz średni, przyjemny, z lekką goryczką. Solidne wino, które oddaje ducha tego wygasłego już wulkanu. Ocena: ***/****. Cena: 3290 HUF (46 PLN).

Somló Éjszakai Pincetúra – Nocna wyprawa na górę Somló.

Dziś nie do końca będzie o winie – choć może inaczej – nie będzie szczegółowych opisów win, bo nie na tym chciałem się skupić. W sobotni wieczór po raz kolejny zorganizowano Somló Éjszakai Pincetúra, wydarzenie, które ma na celu zaprezentowanie jak największej liczby producentów w tym niewielkim regionie winiarskim. My również zdecydowaliśmy się przybyć na ową mityczną górę, zwłaszcza, że państwowa kolej oferowała zniżki na podróż. Dodatkową motywacją było oczywiście zobaczenie tego miejsca na własne oczy, nie tylko przez pryzmat powstałych tam win.
 

 

Charakterystyczna sylwetka (fot. własna)
Przyjechaliśmy dość późno, dlatego też dysponowaliśmy niewielką ilością czasu – udało nam się odwiedzić zaledwie siedem z ponad czterdziestu winnic. Nie skupiłem się zbytnio na notowaniu – większość z win próbowałem kilka miesięcy wcześniej na imprezie w Hotelu Gellért, raczej chodziło o poznanie miejsca i ludzi, którzy tu tworzą. Zaczęliśmy od Szalai Pince, ich Juhfark 2013 wyjątkowo przypadł mi do gustu, ostatnie kilkaset sztuk czeka na nabywców w piwniczce. Podano też młody Irsai Olivér 2015 oraz Juhfark 2015, jak też słodkiego Furminta z późnych zbiorów. Przyzwoite wina, czekam na chwilę, kiedy pojawią się w butelkach.
 

 

Widok na górę z winnicy Szalai (fot. własna)
Ruszyliśmy w stronę Kolonics Pince i Fekete Pince, po drodze zachaczając o Clements Pincészet. W obu winnicach spróbowałem po jednym winie – Juhfarku, obydwa przyzwoite, po czym ruszyliśmy dalej. Dotarłem do Somlói Apatsági Pince – gdzie rozmawiałem i kosztowałem wina przygotowane przez Zoltána Balogha. Winnica ta jest jedną z moich ulubionych – i z pewnością tam wrócę, chociaż raczej nie w trakcie tak wielkiej imprezy. Największe wrażenie zrobił Juhfark 2013 – chciałbym mieć to wino, ale niestety nie ma go już w sprzedaży…
 

 

Zoltán opowiada o swoich winach (fot. własna)
Kolejną odwiedzoną winnicą była Spiegelberg Borpince. I tutaj sporo się działo, oprócz dużej liczby odwiedzających, cały czas grała muzyka i degustowaliśmy wina Stephena. Oczywiście nie mogło zabraknąć dyskusji na tematy okołopiłkarskie, gdyż kilka godzin wcześniej Wegry zremisowały z Islandią. I tutaj kosztowaliśmy Juhfarka, który również tutaj pokazuje swoje piękne oblicze. Później poszliśmy do winnicy “długowąsego Władka” (Nagybajuszú Laci Pinceje), gdzie kosztowaliśmy mocno niestandardowe pomarańczowe wina. Mam nadzieję, że będzie dane mi skosztować więcej jego win, bo z pewnością są one równie intrygujące.
 
A muzyka ciągle gra (mat. własny)
Na sam koniec, w połowie nocy zeszliśmy do Somlói Apátsági Pince, gdzie spotkałem się z Piotrem Wdowiakiem z bloga Z winem do kina, gdzie długo dyskutowaliśmy o winach Zoltána i oprócz kosztowania całej oferty, dostaliśmy do skosztowania coś wyjątkowego – wino z jednego krzewu, który liczy sobie kilkaset lat i nie wiadomo, co to za szczep. Powoli zaczęło robić się widno, zbliżała się też godzina odjazdu naszego pociągu, dlatego też ze smutkiem musieliśmy opuścić Somló, choć wiem, że wkrótce tu wrócimy. A z całej imprezy zapamiętam niesamowitą gościnność, pracowitych winiarzy, i wielu zapaleńców, którzy powodują, że o tutejszych trunkach będzie jeszcze głośno.