Tokajskie babie lato, część I. – Hangavári Pincészet

Jest takie miejsce w tokajskim regionie winiarskim, o którym mało się pisze i mało się słyszy, a tutejsze wina znane są jedynie grupce wtajemniczonych – sprzedaje się je tylko w winiarni. Strategia dość nieoczywista, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy marketing szeptany ustąpił w dużej mierze precyzyjnie wycelowanym i solidnie opłacanym kampaniom medialnym. Ale nie tylko to różni od innych Hangavári Pincészet, średniej wielkości rodzinną winiarnię z Bodrogkisfalud, prowadzona przez Anitę Magyar i jej matkę Katalin Hudácskóné Magyar. Historia tego miejsca zaczęła się w 1975 roku, kiedy János Hudácskó wraz z małżonką zakupili pierwszą parcelę i założyli Hudácskó Pincészet. Przez pierwsze lata zgodnie z zasadami gospodarki planowej musiano sprzedawać większość gron państwowemu kombinatowi, aczkolwiek udawało się zachować niewielką ilość na własne potrzeby, z których oczywiście powstawało wino.

Szukajcie tej tablicy. (fot. własna)

 

Zmiana ustroju i prywatyzacja państwowych gruntów miała zbawienny wpływ na rozwój winiarni. W 1990 roku rozpoczęto budowę budynków, korzystając wyłącznie z własnych środków. Choć proces ten trwał latami, to po dziś dzień rodzina jest dumna z faktu, że potrafiła zrealizować swój plan bez zewnętrznego finansowania i związanych z nim kompromisów. W międzyczasie powiększano obszar nasadzeń poprzez dokupowanie kolejnych działek. Dzięki temu dziś powierzchnia upraw wynosi 18 ha w 6 stanowiskach – Lapis, Somos, Várhegy, Sátor,  Agyag oraz  Alsó-Bea. Po śmierci ojca w 2014 roku pieczę nad powstawaniem win przejęła jego córka – Anita Magyar, która wprowadziła trochę świeżości i nowoczesności w rodzinnym przedsiębiorstwie.

Piwnice pełne wina. (fot. własna)

 

Anita zabrała nas do przepięknej piwniczki, której wnętrza kryją kilkadzięsiąt beczek oraz tysiące butelek wina, których najstarsze pochodzą jeszcze z końca lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Setki aszú, szamorodnich, maślaczy i fordításów mienią się złotą barwą na piękne podświetlonych półkach, tworząc mistyczną wręcz atmosferę – czuć, że trafiliśmy do świątyni wina. A dlaczego można je nabyć tylko na miejscu? Anita chce, żeby konsument zadał sobie trud odkrycia miejsca z którego pochodzi, bo wtedy będzie w stanie je zrozumieć i docenić. Przyznaję, że takie podejście ma głębszy sens, choć stanowi również wyzwanie – trzeba włożyć sporo wysiłku w budowanie i utrzymanie relacji międzyludzkich – by klienci chętniej i częściej wracali, kupując tutejsze wina.

Tokajskie skarby. (fot. własna)

 

Na szczęście z relacjami międzyludzkimi, empatią i gościnnością nie ma tu problemu – Anita zaprosiła nas do sali degustacyjnej, w której czekały już kieliszki. Po kilku winach pojawił się także pyszny, świeży chleb – wypiekany przez matkę Anity. Degustację zaczęliśmy od Hangavari Lapis Furmint 2018 – świeży, lekki, z dominującymi nutami cytrusów, zielonego jabłka, z solidną dawką kwasowości oraz delikatnie zaznaczoną mineralnością (ocena: ***/****). Następnie spróbowaliśmy tegoroczne wino bazowe do musiaka z parceli Várhegy, wciąż mętne, niefiltrowane, z wyraźnymi aromatami grapefruita, cytrusów i papai – już dziś pokazuje potencjał, ciekawe jak się rozwinie po drugiej fermentacji. Hangavári Hárslevelű Száraz 2017 pochodzi w większości z gron zebranych ze stanowiska Lapis, mamy tu sporo nut polnych ziół, brzoskwinii, cytrusów oraz gruszki, lekką pikantność i solidną dawkę kwasowości – czym sprawia dużo przyjemności, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest to podstawowe wino producenta (ocena: ***/****).

Klasyczny, owocowy muszkat. (fot. własna)

 

Kolejne wino, czyli Hangavári Sárgamuskotály Száraz 2017 to bomba aromatyczna – mamy tu typowe nuty muszkata, róży, gruszki, polnych kwiatów, lekką kwasowość i delikatną słodycz, co z pewnością spodoba się fanom gatunku (ocena: ***/****). Na nieco wyższy poziom wznosi się Hangavári Furmint Lapis 2017 – dominują tu nuty dojrzałych brzoskwini, gruszek, żółtych jabłek, wyraźnie wyczuwalny jest też wpływ beczki (wanilia) oraz terroir (słona mineralność), a to wszystko świetnie współgra z kremowością i świeżą kwasowością (ocena: ****). Hangavári Száraz Szamorodni 2013 jest bogate w nuty moreli, brzoskwinii, mirabelek, suszonych śliwek, a także miodu, wanili, o świetnej kwasowości i wyraźnej taniczności, z obłędnie długim, owocowym finiszem (ocena: ****). Dekadę starsze Hudácskó Száraz Szamorodni 2003 to już zupełnie inna bajka – charakteryzują je nuty prażonych migdałów, suszonej śliwki, tostu oraz beczki, przy solidnej kwasowości i lekko zaznaczonym cukrem resztkowym (ocena: ***). Rząd win wytrawnych zakończyliśmy Hangavári Furmint Dongó 2013. Mamy tu solidną porcję suszonych śliwek, pikantności, nut beczkowych, słonej mineralności i potężnej, cytrusowej kwasowości – przez co dla wielu może być trudne w odbiorze, ale mnie ono się podoba (ocena: ***/****).

Wytrawny, elegancki furmint z siedliska Lapis. (fot. własna)

 

To był tylko wstęp do bogatej oferty słodkości, których w piwnicy Anity nie brakuje. Hangavári Hárslevelű Félédes 2017 kusi aromatami miodu, moreli, mirabelek, polnych kwiatów, w ustach zaś dominują kandyzowane owoce, a całość posiada świetną równowagę pomiędzy kwasowością i słodyczą. Jedyną rzeczą, która przeszkadza jest nieco wystający alkohol (ocena: ****). Przykładem wymierającej tradycji jest Hudácskó Máslás 2007 – powstałe z zalania osadu po aszú winem wytrawnym. Posiada ono nuty suszonych owoców, miodu, rodzynek, moreli, jest też delikatna słodycz oraz nieprzesadnie wysoka kwasowość, da się wyczuć, że najlepsze lata za nim, ale wciąż trzyma się całkiem dobrze (ocena: ***/****). Ten etap degustacji zamknęło Hangavári Hárslevelű Késői Szüret 2013 o wyraźnych nutach miodu, moreli, brzoskwinii, polnych kwiatów oraz botrytisu, z solidną, acz dobrze zintegrowaną dawką słodyczy i świetną kwasowością, sprawiających, że jest ono niesamowicie pijalne (ocena: ****).

Fordítás, czyli wino z wytłoków po aszú. (fot. własna)

 

Kolejne wino, czyli Hangavári Szamorodni Édes 2013 jest bogate w nudy owocowe: moreli, brzoskwinii, pigwy, mirabelek, a także miodu, botrytisu, z ładną strukturą, z solidną dawką cukru resztkowego i średnią kwasowością – co z resztą nie jest niczym nadzwyczajnym w przypadku tegoż rocznika (ocena: ****). Ciekawiej robi się w przypadku Hangavári Fordítás 2013 – mniej tu świeżych nut owocowych, za to więcej propolisu, wosku, rodzynek, suszonych śliwek, spora słodycz i świetna kwasowość, a na finiszu pojawia się także lekka goryczka. Ekscytujące, skoncentrowane, długie wino (ocena: ****). Płynnie przeszliśmy do kolejnej butelki, która kryła w sobie Hudácskó 5 puttonyos Tokaji Aszú 2006. Wino to zachwyca nutami wosku, suszonych owoców, moreli, brzoskwinii, karmelu, doskonale zintegrowanej słodyczy i potężnej, wibrującej wręcz kwasowości, z lekką nutą mineralną w tle oraz długim finiszem z nutą mirabelek – jest po prostu świetne (ocena: ****/*****).

Wspaniałe, dojrzałe aszú. (fot. własna)

 

Najwięcej działo się jednak na samym końcu, kiedy na stole pojawiły się trzy ostatnie butelki. Hudácsko 6 puttonyos Tokaji Aszú 2007 to dzieło wręcz genialne, mamy tu bujne aromaty cytrusów, miodu, kandyzowanych moreli, mirabelek i pigwy, w ustach ta sama bomba owocowa, wsparta nutami karmelu, skórki pomarańczy, o świetnej koncentracji, potężnej, acz doskonale wtopionej słodyczy i kwasowości, która w normalnym wypadku przyprawiłaby o ból szkliwa – ale nie tu. Po prostu mistrzostwo (ocena: *****). Przy nim osiem lat starsza Hudácskó Tokaji Aszúeszencia to przystojny staruszek, z wyraźnymi nutami karmelu, tytoniu, suszonych owoców, rodzynek oraz orzechów włoskich, o świetnej równowadze między olbrzymią dawką cukru resztkowego, a ostrą jak brzytwa kwasowością i długim, miodowym finiszu. Choć czasu już nie oszuka, to wciąż potrafi (i jeszcze długo będzie mogła) sprawić dużo przyjemności (ocena: ****/*****). Jednak to wszystko zbladło kiedy do kieliszka trafiło Hangavári Tokaji Eszencia 2013. Jest to dotyk absolutu, pokaz winiarskich fajerwerków, aria nut owocowych, ze szczególną dominacją tercetu moreli, brzoskwini oraz pigwy, wspartej nutami kandyzowanych skórek pomarańczy, karmelu, propolisu. Mamy tu potężną koncentrację, olbrzymią wręcz dawkę słodyczy (390 g/l cukru resztkowego), piękną kwasowość i sprawiający wrażenie niekończącego się finisz z nutami mirabelek. Zdecydowanie najlepsze wino całej tokajskiej wyprawy (ocena: *****).

Płynne złoto. (fot. własna)

 

Muszę przyznać – opuszczałem winiarnię Hangavári oczarowany. Nie mogę jednakże zrozumieć, dlaczego tak wspaniałe miejsce wciąż pozostaje nieznanym punktem na winiarskiej mapie regionu. Może to ze względu na bezkompromisowe i nieortodoksyjne podejście właścicieli do kwestii dystrybucji wina, a może ze względu na brak agresywnego marketingu? Trzeba zadać sobie trochę trudu, wsiąść w auto, ruszyć za południową granicę, by odnaleźć perełkę ukrytą w niepozornej uliczce małej węgierskiej wioski. I choć wymaga to czasu i samozaparcia – tutejsze wina wynagradzają to wszystko z nawiązką.

Anita Magyar i jej wspaniałe wina. (fot. własna)

 

W degustacji brałem udział na zaproszenie Anity Magyar.

Złota jesień w Tokaju – z gospodarską wizytą w najpiękniejszym regionie winiarskim Węgier.

Jesień jest w Tokaju i okolicach najpiękniejszą porą roku. Całoroczna, wytężona praca winiarzy daje efekty – skrzynie z gronami trafiają do winiarni, by te powoli zamieniły się w złocisty napój, którym będziemy się z radością raczyć w kolejnych latach. Winogrady również zmieniają swoje oblicze, by przez najbliższe kilka tygodni witać odwiedzających feerią barw. Wioski i miasta organizują festiwale ku czci wina, zaś pachnące jeszcze fermentującym moszczem piwniczki otwierają swe podwoje przed tłumami spragnionych podróżników. Zaiste, piękny to czas, najlepsza pora, by doświadczyć magii regionu i doskonałe wytłumaczenie, dlaczego musiałem wrócić tam właśnie teraz.

Tokajska, złota jesień. (fot. własna)

 

Choć lubię odwiedzać starych znajomych, to największą przyjemność sprawia mi odkrywanie nowych miejsc, zwłaszcza takich, o których nasz polski, winiarski światek niewiele słyszał. Krótka, bo zaledwie dwudniowa wizyta poświęcona była w całości małym, nieznanym producentom. Pierwszy dzień spędziliśmy głównie w Bodrogkisfalud, odwiedzając trzy miejscowe winiarnie – Hangavári Pincészet, Bott Pince oraz Bodrog Borműhely, by później zawitać również do Ábráhám Pince z Erdőbénye, zaś dzień drugi spędziliśmy na wizytach w Kalaka Pince z Tállya, Kvaszinger Borászat z Olaszliszka, a także Árpád-hegy Pince z Szerencs. Dwóm pierwszym winiarniom, prowadzonym przez niezwykle utalentowane winiarki poświęcę osobne wpisy, gdyż uważam, że ich praca i wkład w rozwój miejscowej społeczności zasługuje na dużo większe wspomnienie. Więcej miejsca poświęce także Ádámowi Varkolyemu z Árpád-hegyi Pince, który jaki jedyny winiarz tworzy poważne wina w Szerencs.

Wschód słońca nad Tokajem. (fot. własna)

 

Bodrog Borműhely jest stosunkowo nowym graczem na tokajskim panteonie. Założona w 2007 roku winiarnia powstała za sprawą Krisztiána Farkasa i Jánosa Hajdú. Pierwszy z nich przez długie lata pracował w sieci Bortársaság, dziś zaś jest jednym z właścicieli dystrybutora Artizan Borkeresedés, drugi zaś jest lokalnym winogrodnikiem z dziada-pradziada. Od samego początku tworzą świetne wina, mimo dość spartańskich warunków lokalowych. Na szczęście uzyskali dotację na budowę przetwórni i apartamentów gościnnych, które – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – powstaną w najbliższych latach.

Piwnica, w której powstają wielkie wina. (fot. własna)

 

Podczas degustacji János zaprezentował 7 win, z których 4 szczególnie zapadły mi w pamięci. Bodrog Borműhely Lapis 2016 czaruje aromatami brzoskwini, gruszki, polnych ziół, wyczuwalna jest także wyraźna nuta wanilii, wszystko to przy świeżej kwasowości, słonej mineralności i delikatnym, zaokrąglającym wszystko cukrze resztkowym (ocena: ***/****). Bodrog Borműhely Mesés Furmint  2013 to wino z późnych zbiorów, pełno tu nut botrytisu, moreli, brzoskwinii oraz wanilii, w ustach pojawia się również pigwa, jest też świetna równowaga między soldiną dawnką słodyczy (115 g/l cukru resztkowego), a cytrusową, rześką kwasowością (8 g/l kwasów), dzięki czemu otrzymujemy bardzo pijalne wino deserowe (ocena: ****).

János Hajdú i jego wina. (fot. własna)

 

Świetne jest także Bodrog Borműhely Szamorodni 2013, które koncentracją odpowiada 5 puttonowemu aszú, choć wydaje się być zdecydowanie bardziej pijalne. Mamy tu nuty botrytisu, miodu, brzoskwinii, kandyzowanych owoców, a także obezwładniającą słodycz (140 g/l cukrów), która na szczęście jest zbalansowana całkiem sporą dawką kwasowości (8g/l kwasów), a długi finisz z nutą pigwy i moreli sprawia dużo przyjemności (ocena: ****). Ostatnie z win – Bodrog Borműhely 6 puttonyos Tokaji Aszú 2013 to już czysta ekspresja owocu – morele, brzoskwinie, pigwy, ostra jak brzytwa cytrusowa kwasowość, karmelowa słodycz, nuty miodu, wosku i wanili, wszystko to skoncentrowane i gęste, o długim, owocowo-miodowym finiszu (ocena: ****).

Bez słodyczy nie mogło się obejść… (fot. własna)

 

Ábráham Pince jest znane w regionie jako producent jednych z najbardziej ekstremalnych, nieszablonowych win. Prowadzona przez Róberta Pétera i Enikő Ábráhám rodzinna winiarnia jest jednym wielkim obrazem chaosu, z którego co rusz wyłaniają się niezwykle ciekawe pomysły, owocujące nowymi winami. Mi bardzo spodobały się dwa z nich – Ábráhám Hársmint 2017 to jak sama nazwa wskazuje kupaż hárslevelű i furminta z siedliska Palánkos, który charakteryzuje się wyraźnymi nutami zielonego jabłka, gruszki, polnych kwiatów, cytrusowej kwasowości i delikatnego cukru resztkowego (ocena: ***/****), zaś Ábráhám Fordítás 2016 to z jednej strony bomba owocowa – jest tu sporo moreli, brzoskwinii, pigwy, nut skórki pomarańczy oraz solidna dawka cukru resztkowego, z drugiej zaś strony mamy sporo kwasowości, wyraźną nutę tanin, i lekko wyczuwalną nutę dębu (ocena: ****).

László Alkonyi – niedoceniany geniusz z Tállya. (fot. własna)

 

Następnego dnia zawitaliśmy do miejscowości Tállya, gdzie od kilku lat László Alkonyi odkrywa potencjał tutejszego terroir. Ten uznany niegdyś dziennikarz winiarski stworzył mapę siedlisk według historycznej klasyfikacji Mátyása Béla, która – ze względu na kontrowersyjne dla niektórych producentów oceny siedlisk – przysporzyła mu w regionie wielu przeciwników. Alkonyi tworzy wina terroirystyczne – tradycyjne tokajskie słodkie wina nie są dla niego interesujące, gdyż, jak twierdzi, nie oddają charakteru siedliska. Muszę przyznać, że podoba mi się jego filozofia – po pierwsze stara się unikać wysokiego poziomu alkoholu, po drugie bardzo rzadko używa beczki. W efekcie otrzymujemy dobrze pijalne wina, o wyraźnie wyczuwalnej mineralności i czystej nucie owocowej.

Furmint 2015 ze stanowiska Tökösmál. Świetne wino. (fot. własna)

 

W obszernej sali degustacyjnej czekały już na nas kieliszki i butelki, a ze ścian spoglądały ryciny siedlisk, stworzone przez samego Alkonyego. Zaprezentował nam 10 win, z których każde trzyma solidny, wysoki poziom, aczkolwiek aż 6 z nich zasługuje na poważniejsze wspomnienie. Kaláka Galyagos Furmint 2017 pochodzi z historycznego siedliska III. klasy, charakteryzuje się wyraźnymi nutami zielonego jabłka, trawy, polnych kwiatów, dalej pojawia się brzoskwinia, słona mineralność, całość oparta na świetnej kwasowości i delikatnie zaokrąglona 10 g/l cukru resztkowego. Soczyste, długie, niezwykle pijalne (ocena: ****). Kaláka Sípos Furmint 2017, pochodzące z parceli II. klasy posiada zdecydowanie więcej nut owocowych, dominuje tu brzoskwinia, gruszka, pojawiają się także migdały, słona mineralność wyraźnie zaznacza swoją obecność, jest też solidna dawka kwasowości i długi finisz z nutami zielonego jabłka (ocena: ****).

Furmint Patócs 2017 – mój cichy faworyt. (fot. własna)

 

Kaláka Patócs Furmint 2017, to pierwsze wino producenta ze stanowiska I. klasy, które dojrzewało w beczce. I nadaje ona charakteru winu, wyczuwalne są nuty wanilii, białego pieprzu, dalej pojawia się czysty owoc – brzoskwinia, gruszka, soczystość, jest tu świetna kwasowość, delikatna, słona mineralność i długi, owocowy finisz. Wielki potencjał (ocena: ****). Kaláka Tökösmál 2015 to kolejne wino z siedliska I. klasy, sporo tu nut dymnych, mineralnych, kredy, migdałów, jest też pikantość, średnia kwasowość i sporo ciała, a na finiszu pojawia się trochę owocu spod znaku gruszki (ocena: ****). Na koniec podano nam dwa wina spod znaku późnych zbiorów. Powstały one z gron, które zostały odrzucone w selekcji win jednosiedliskowych, celem było osiągnięcie słodyczy o poziomie około 100 g/l. Kaláka I. 2016 to lekkie słodkie wino o nutach moreli, brzoskwinii, słodycz jest nienachalna, kwasowość żwawa, a na finiszu pojawia się lekka goryczka (ocena: ****). Kaláka II. 2017 jest przeciwieństwem poprzednika, sporo tu słodyczy, jest też piękna kwasowość, dużo tu nut brzoskwinii, moreli, miodu, botrytisu, jest też świetna struktura, złożone, piękne wino o długim, owocowym finiszu (ocena: ****/*****).

Widok z tarasu László Kvaszingera. (fot. własna)

 

Kolejny punkt naszej wizyty to była rodzinna winiarnia László Kvászingera w Olaszliszka. Ten młody winiarz gospodaruje na nieco ponad 7 ha w dwóch stanowiskach: Hatálos i Meszes. Tworzy on zarówno proste, lekkie wina do codziennej konsumpcji, jak i poważne jednosiedliskowe furminty, czy też słodkie szamorodni i aszú. Do degustacji zasiedliśmy na pięknie umiejscowionym terasie degustacyjnym położonym nad brzegiem Bodrogu. Spośród 7 podanych win każde było wysokiej jakości, ale szczególną uwagę poświęce trzem z nich.

László Kvaszinger – młoda twarz Tokaju. (fot. własna)

 

Kvaszinger Meszes Furmint 2017 to czysta ekspresja owocu, sporo nut brzoskwinii, zielonego jabłka, gruszki, podbite umiejętnie użytą beczką, z cytrusową kwasowością, słoną mineralnością i zaokrąglone delikatnym cukrem resztkowym (ocena: ****). Kvaszinger Szamorodni Édes 2016 zaskakuje poważną jak na tak młody wiek strukturą, sporo tu nut moreli, brzoskwinii, miodu, botrytisu oraz wosku, jest także potężna słodycz i żwawa kwasowość, dalej pojawia się skórka pomarańczy i wanilia, a wszystko wieńczy długi, owocowy finisz (ocena: ****). Jako ostatnia, do kieliszków trafiła próba beczkowa 6 puttonyos aszú z 2016 roku. Ten niemowlak (bo jak inaczej mówić o tak młodym winie) ma przed sobą wielki potencjał – jest tu czysta ekspresja owocu: morele, brzoskwinie, cytrusy, pigwy, wsparte na potężnej słodyczy (200 g/l cukrów) i astronomicznej wręcz kwasowości (11 g/l), sporo tu wszystkiego, czasem wręcz przesadnie sporo. Zaznacza się też delikatna nuta mineralna oraz rodzynki i suszone owoce, ale za kilka lat poznamy prawdziwą wielkość tego wina. Choć jeśli muszę oceniać, to już dziś robi wielkie wrażenie (ocena: ****/*****).

Świetne wina w świetnych cenach. (fot. własna)

 

Nie da się ukryć, że Pogórze Tokajskie wciąż kryje mase nieodkrytych skarbów. I choć my, Polacy, z racji historycznych więzów szczycimy się bliskimi kontaktami z tutejszymi producentami, to wciąż mamy wiele do poznania. Warto ruszyć się nieco ponad 200 kilometrów za naszą południową granicę, by odkryć, jak w mniejszych, niezbyt promowanych wioskach regionu powstają zarówno wspaniałe wytrawne wina, jak i wielkie, długowieczne szamorodni i aszú. Dla mnie te dwa dni były wspaniałym doświadczeniem i dowodem na to, że rok bez Tokaju jest rokiem straconym. Choć wizyty minęło zaledwie kilkanaście dni, już tęsknię do porośniętych winną latoroślą, i spowitych poranną mgłą wzgórz. Tokaj nie daje o sobie zapomnieć.

Do regionu podróżowałem na koszt własny, zaś w degustacjach brałem udział na zaproszenie winiarzy.

Budapest Borfesztivál – festiwal straconej szansy

Lubię festiwale winiarskie. Od wczesnej wiosny, aż pod sam koniec jesieni wyznaczają niejako okres, kiedy chce się wyjść z domu i spotkać ze znajomymi przy kieliszku wina. Najlepiej pod gołym niebem, w otoczeniu innych, zafascynowanych tym napojem ludzi. Festiwale są prawdziwym świętem wina, imprezami, które aktywnie promują kulturę winiarską oraz egalitaryzm – wino powinno być dostępne dla przeciętnego Kowalskiego.

Wyjątkowa sceneria. (fot. własna)

 

W tym celu przed ponad ćwierćwieczem powstał Budapesztański Festiwal Wina. Impreza z roku na rok zyskiwała na renomie, w pewnym momencie przeniesiono ją na Zamek Królewski w Budzie, ustawiono bramy i zaczęto pobierać opłaty. Nie byłoby w tym nic dziwnego – organizacja kosztuje, ochrona kosztuje, a i miejscowych pijaczków też trzeba jakość odseparować. Argumenty zupełnie zrozumiałe. Jednak w pogoni za zyskami organizatorzy zaczęli podnosić ceny biletów, oraz opłaty za stoiska. Choć strategia ta przez kilka lat przynosiła im solidne zyski, to w pewnym momencie osiągnięto szklany sufit. Liczba gości przestała rosnąć (a wręcz zmniejszyła się), wraz z nim spadła chęć do wystawiania się przez winnice. W porównaniu z moją ostatnią wizytą na tej imprezie (3 lata temu) zauważyłem drastyczny spadek liczby gości, oraz zdecydowanie mniejszą liczbę stoisk. Nic dziwnego – nieoficjalnie słyszałem, że koszt wystawienia wynosi około 500 000 HUF (ponad 6 600 PLN), i jest to suma, której nie sposób odzyskać. W tym momencie obecność na takiej imprezie nie ma biznesowego znaczenia, jest jedynie sprawą prestiżu – na który zazwyczaj mogą sobie pozwolić tylko najwięksi producenci.

Tłumów nie widać. (fot. własna)

 

Tu dochodzimy do kolejnego problemu – jeśli tylko najwięksi i najbogatsi mogą się wystawiać, to w zasadzie trafimy na wina, które w większości znajdują się na supermarketowych półkach. Dla prawdziwych winofanów, głodnych nowych wyzwań, ciekawych smaków jest to po prostu strata czasu. Owszem, można znaleźć kilka wyjątków, ale ogólnie więcej tu komercji, aniżeli rzadkich, butikowych win. Mimo wszystko, pośród ponad dwudziestu próbek udało mi się znaleźć kilka ciekawych butelek od małych producentów.

Z czasem liczba odwiedzających rosła, choć wciąż mogło być ich więcej. (fot. własna)

 

Balassa Szamorodni 2013 to słodkie wino ze świetnego rocznika. Kusi głęboką, złotą barwą, w nosie dominują aromaty moreli, pigwy, brzoskwinii i miodu, w ustach zaś na pierwszym planie pojawia się spora słodycz, którą idealnie równoważy świetna kwasowość. Sporo tu czystego owocu (nuty moreli i pigwy), wino jest krągłe, oleiste, z długim finiszem (ocena: ****/*****). Koncentracją i jakością bije na głowę wiele poważnych aszú.

Wyśmienity szamorodni. (fot. własna)

 

Gál Késői Szüretelésű Rajnai Rizling 2017 to drugi z moich osobistych wyborów. Podczas mojej niedawnej wizyty w winiarni jeszcze nie był dostępny, na potrzeby festiwalu zabutelkowano jednak kilkanaście butelek. Posiada jasnozłotą barwę, w nosie wyczuwalne są aromaty miodu, brzoskwinii, moreli oraz polnych ziół. W ustach sporo przyjemnego owocu (grapefruit, cytrusy, później gruszka), świetny balans pomiędzy soldiną dawką słodyczy (84 g/l), a świeżą kwasowością (7,5 g/l), mamy tu także nuty polnych kwiatów, mięty, oraz średniodługi finisz. Jeszcze bardzo młode, potrzebuje co najmniej kilku-kilkunastu miesięcy w butelce, by pokazać swój potencjał (ocena: ***/****).

Wspaniałe wino z świetnego rocznika. (fot. własna)

 

Trzecim, i ostatnim z win, które zapadło mi w pamięć był Gizella Szíl-völgy 2017. O ile wcześniejszy rocznik mnie nie zachwycił, to o zeszłorocznym mogę mówić tylko w samych superlatywach. Barwa jasnozielona, w nosie na pierwszym planie cytrusy i polne zioła, dopiero po chwili pojawia się nuta brzoskwini oraz moreli. W ustach sporo soczystego owocu, nuty brzoskwini, gruszki i moreli, delikatnie zaznacza się także beczka, jest tu trochę wanilii, mamy też słoną mineralność, średnią kwasowość, a na finiszu pojawia się zielone jabłko. Wino jest bardzo dobrze ułożone, wielowarstwowe i choć młode – jest już gotowe do picia (ocena: ****)

Organizatorzy okazują przywiązanie do miasta. (fot. własna)

 

Poza tymi butelkami trafiłem na całą masę przyzwoitych, jak również przeciętnych miejscowych win, które z pewnością nie świadczą źle o miejscowym winiarstwie. W to ciepłe, piątkowe popołudnie sprawiały sporo przyjemności. Szkoda tylko, że jest to wycinek rynku, wycinek, któremu daleko do reprezentatywności, bo w gruncie rzeczy prezentuje tylko komercyjne projekty, które stać na spory wydatek, związany z udziałem w imprezie. Co do odwiedzających – oprócz tego, że zmniejszyła się liczba gości, zmienił się także ich skład – obecnie można zauważyć, że sporą część publiki stanowią zagraniczni turyści. Ich stać, by wydać kilkanaście, czy kilkadziesiąt tysięcy forintów na kilka win i przękąsek. Węgier dwa razy się zastanowi i pewnie pójdzie do winebaru – bo i lepsza selekcja, a i ceny niższe. Quo vadis, budapesztański festiwalu wina?

W festiwalu wziąłem udział na koszt własny.