Małopolskim Szlakiem Winnym – przystanek trzeci – Winnica Wieliczka i Restauracja Gęś w Dymie.

Zaledwie 10 kilometrów na połudnowy-wschód od Krakowa, na wzniesieniu Laskowiec we wsi Pawlikowice znajduje się jeden z najciekawszych puntków na Małopolskim Szlaku Winnym – Winnica Wieliczka. Założone w 2013 roku przez Piotra Jaskółę i Agnieszkę Russeau gospodarstwo zajmuje dziś 15 ha, a oprócz winorośli znajduje się w nim także stary sad i uprawy roślin oleistych (rzepaku, lnu oraz słonecznika), gryki, gorczycy oraz bzu. Winnica zajmuje 8 ha, aczkolwiek ze względu na gęstość nasadzeń właściciele wolą mówić o ilości krzewów, których jest obecnie 25 tysięcy. Od samego początku uprawa prowadzona jest w zgodzie z zasadami biodynamiki, do ochrony roślin stosuje się tylko dopuszczone, naturalne preparaty, takie jak np. herbatki roślinne, czy też proszek do pieczenia, a winiarnia, jako pierwsza w Polsce uzyskała certyfikat uprawy ekologicznej. Podział zadań w gospodarstwie jest jasny: upraw dogląda Piotr, zaś za produkcję wina odpowiada Agnieszka.

W zgodzie z naturą. (fot. własna)

Po krótkim spacerze przez winnicę przystąpiliśmy do degustacji tutejszych win. Jako pierwszy, w kieliszku zagościł jednak Cydr Bzik, w którym oprócz soku jabłkowego znajdziemy także ekstrakt z bzu. Właśnie on stanowi dominantę aromatyczną, w ustach zaś oprócz niego znajdziemy nutę soczystego jabłka, wspartą na solidnej kwasowości i lekkiej słodyczy. Następnie nadeszła pora na Chardonnay 2018 ze stali nierdzewnej. W nosie znajdziemy aromat świeżych jabłek, gruszki, delikatną kremowość, w ustach zaś na pierwszym planie mamy nutę suszu owocowego, dalej zielonego jabłka, cytrusów, mięty, jest też świeża, chrupka kwasowość i delikatna goryczka. Przyjemne (ocena: ***).

Winiarka – Agnieszka Rousseau. (fot. własna)

Bardziej podobało mi się drugie Chardonnay 2018 – tym razem z beczki. W nosie dominują nuty dymne, kremowość oraz wanilia, pojawia się także lekki aromat melona. W ustach dominuje soczysta owocowość spod znaku gruszki i melona, jest także kremowość i dobra kwasowość, a w tle migocze gdzieś słona mineralność. Długi, waniliowy finisz (ocena: ***/****). Dobrze zaprezentowało się  także jedyne w stawce wino różowe – Cuvée rosé 2018. Jest to kupaż powstały z gron merlota i pinot noir. W nosie pachnie truskawkami, poziomkami, czerwoną porzeczką i malinami, w ustach zaś kusi kremowością, soczystą owocowością (truskawki, poziomki) oraz delikatną pikantnością, wspartą na solidnej kwasowości i lekkiej, przyjemnej słodyczy. Jeden z moich faworytów (ocena: ***/****).

Świetny, odświeżający róż. (fot. własna)

Kolejne wina wzbudziły równie duże emocje. Riesling 2018 z późnych zbiorów czaruje zapachami cytrusów, jabłek, ziół i mięty, w ustach zaś dominuje nuta ziołowa, jest też zielone jabłko, cytrusy, dobra kwasowość i lekka słodycz. Przyjemne, dobrze wyważone, poważne wino (ocena: ***/****). Najlepsze nadeszło jednak pod postacią Jantaru 2018. To wino pomarańczowe powstałe z gron wszystkich białych odmian winnicy, zebranych i razem przefermentowanych w jednej kadzi, a potem macerowanych na skórkach przez 5 miesięcy. Charakteryzują go aromaty róży, olejku pomarańczowego, polnych kwiatów i chryzantemy, w ustach zaś dominują nuty herbaciane, polnych kwiatów, miodu, ziół i przypraw korzennych, jest też ładna tanina i solidna kwasowość, a wszystko tworzy spójną, niesamowicie smaczną całość. Zdecydowanie najlepsze wino degustacji (ocena: ****).

Jantar – najciekawsze polskie wino tego lata! (fot. własna)

Następnie do kieliszków trafiło Pinot Noir 2018. To lekkie, świeże wino kusi aromatami malin, truskawek, czerwonych porzeczek, w ustach również znajdziemy dużo soczystej owocowości (malina, truskawka, porzeczki, wiśnia), dobrą kwasowość, kremowość i lekką pikantność. Jest też lekka nuta mineralna i przyzwoita głębia. Wyjątkowo smaczne (ocena: ***/****). Druga z czerwieni – Merlot 2018 jest nieco bardziej dzika. W nosie dominują aromaty owoców leśnych (jeżyn, borówek), jest też czarna porzeczka, czereśnia, ściółka leśna. W ustach soczyste, z wyraźną nutą czarnej porzeczki, ładną taniną i przyzwoitą kwasowością. Nie jest źle, jak na merlota z tak mocno wysuniętej na północ uprawy (ocena: ***/****).

Winnica Wieliczka czeka! (fot. własna)

Na sam koniec dostaliśmy dwa zupełnie różne od siebie stylistycznie i kolorystycznie wina. Jako pierwszy w kieliszkach zawitał Riesling 2017. Uwielbiam tą odmianę, aczkolwiek w tym wydaniu mnie nieco zawiodła. Pachnie on polnymi ziołami, miętą oraz zielonym jabłkiem, w ustach zaś sporo kwasowości, pikantność i wyraźna nuta ziołowa. Alkohol zdaje się nieco wystawać, a na finiszu pojawia się goryczka. Technicznie jest poprawny, ale nie robi wielkiego wrażenia (ocena: ***). Cuvée Regis 2018 to natomiast czerwone wino powstałe z merlota i pinot noir. W nosie charakteryzują je aromaty truskawek, malin, wiśni, w ustach zaś jest soczyste, z dobrym owocem (wiśnia, czereśnia), przyzwoitą kwasowością i delikatną taniną. Lekka, smaczna, nieprzekombinowana czerwień (ocena: ***/****).

Restauracja Gęś w Dymie – magiczne miejsce w Laskowej. (fot. własna)

Po degustacji udaliśmy się do magicznego miejsca położonego w urokliwym Beskidzie Wyspowym – restauracji Gęś w Dymie, gdzie na zaproszenie szefa kuchni – Marcina Pławeckiego – mieliśmy przyjemność spróbować wyjątkowego menu degustacyjnego. Większość produktów używanych w tutejszych daniach pochodzi od miejscowych gospodarzy, zaś kuchnię cechuje sezonowość. Jako przystawkę dostaliśmy świeży chleb z dodatkiem buraków, świeże masło z solą oraz pomidory – dawno nie jadłem tak dobrego pieczywa. Po nim nadeszła pora na właściwe dania – pierwszym z nich był chłodnik na ciepło z koperkiem i szyjkami rakowymi, o delikatnej, lekkiej konsystencji i finezyjnym smaku.

Może by tak raka? (fot. własna)

Następnie podano gotowane raki z sosem béarnaise – i to właśnie lekko kwaśny, kremowy sos stanowił dominantę smakową, ze względu na delikatny charakter i niewielką ilość mięsa. Do raków podaliśmy Rieslinga 2017 z Winnicy Wieliczka, który całkiem dobrze sprawdził się w tym pairingu. Jednak to, co rzuciło mnie na kolana miało dopiero nadejść… Tak – kolejne danie – czyli ślimaki gotowane w bulionie i winie z masłem ziołowym okazały się wręcz niesamowite. Delikatne, rozpływające się w ustach mięso idealnie komponowało się z masłem czosnkowo-ziołowym oraz chrupiącą bagietką. Tu do gry włączyło się Winnica Wieliczka Cuvée rosé 2018, którego świeżość doskonale równoważyła dość tłusty charakter dania.

A może ślimaka? (fot. własna)

Na sam koniec na talerze trafiło to, co mięsożercy lubią najbardziej – czyli stek z rostbefu z jałówki z borowikami na krwisto. Lekko doprawiony solą i pieprzem, soczysty i delikatny, po prostu idealny. Widać, że Marcin Pławecki zna się na swojej robocie, jak mało kto. Tym bardziej zaskakującym jest fakt, że wybrał tak nieoczywiste miejsce na siedzibę restauracji, która w dużym mieście z pewnością zapewniłaby mu większą klientelę. Widać jednak, że tu nie chodzi o pieniądze, a ciszę, spokój, bliskość natury i realizację swoich pasji – a to w Laskowej ma zapewnione. To samo zresztą można powiedzieć o Agnieszce i Piotrze oraz ich wyjątkowej parceli w Pawlikowicach – miejscu nieoczywistym, a jednak magicznym, dającym niesamowite, pełne głębi wina. Czuję, że do Winnicy Wieliczka i Gęsi w Dymie wrócę jeszcze nie jeden raz. Bo lokalnie, smacznie i tak po prostu – szczerze.

Szef kuchni w akcji. (fot. własna)

Do Pawlikowic podróżowałem na zaproszenie Małopolskiego Szlaku Winnego i Gorczańskiej Organizacji Turystycznej, zaś wyjątkową kolację w restauracji Gęś w Dymie spożyłem dzięki uprzejmości szefa kuchni i właściciela – Marcina Pławeckiego.

Nadás Borműhely Vagy mi? Szürkebarát 2016 – różowa pomarańcza z Etyek

Świat powoli oswoił się z dziwną kategorią winiarską, jaką jest wino pomarańczowe. Dziwną, choć przecież znaną od tysiącleci i stosowaną po dziś dzień bez przerwy, m.in przez Gruzinów, a odkrytą ponownie na Zachodzie dzięki grupce zapaleńców. I choć ten swoisty hype na pomarańczki już minął, to wciąż można spotkać coraz to nowych producentów, którzy próbują tego stylu. Nieinaczej jest na Węgrzech, gdzie kilkunastu winiarzy tworzy ekscytujące wina, zazwyczaj (choć nie zawsze) z międzynarodowych odmian. Jednym z nich jest Nádas Borműhely, mała, rodzinna winiarnia z Etyek, założona przez Szilárda Nádasa w 2009 roku. Gospodaruje się tu na 3 ha, z których powstaje około 4-5 tysięcy litrów wina. Najważniejsze szczepy to pinot noir, sauvignon blanc, pinot gris, sárgamuskotály, irsai olivér, victoria gyöngye oraz chardonnay.

Że co? Różowe wino pomarańczowe? (fot. własna)

 

Nadás Borműhely Vagy mi? Szürkebarát 2016 to wino pomarańczowe powstałe z odmiany pinot gris. I to ona odpowiada za dość niezwykły, jasnoróżnowy kolor, który zyskała poprzez dojrzewaniu na skórkach. W nosie mamy bogate aromaty suszonych owoców, róży, skórki pomarańczy, fiołków, wanilii, dalej swoją obecność zaznacza oksydacja. W ustach wyraźnie taniczne, z lekką kwasowością, wyraźnymi nutami gruszki, pigwy oraz pomarańczy, następnie pojawia się szarlotka, suszona śliwka i goździki. Finisz średniodługi z nutami obitego jabłka. Ocena: ***. Cena: 3100 HUF (42 PLN). Ciekawy eksperyment, choć piłem już zdecydowanie lepsze węgierskie pomarańczki. Sama nazwa (Vagy mi?Że co?) wskazuje, że jest ono głównie skierowane do fanów tego gatunku.

Źródło wina: testowane podczas prywatnej degustacji.

 

Mátra w natarciu – degustacja win Bálinta Losonciego

Węgry to kraj aż 22 regionów winiarskich, których nazwy zdecydowanej większości winomaniaków nie mówią nic, a co dopiero wina z nich pochodzące. Rzadko kiedy sięgamy po butelki spoza Tokaju, Egeru, Villány czy też Somló, zresztą nic w tym dziwnego, gdyż nawet Węgrzy mają często problemy ze znalezieniem innych na półkach supermarketów, a nie każdy ma po drodze do specjalistycznych sklepów branżowych. Jednym z takich mniej popularnych regionów jest Mátra, położony w północnej części Węgier, na południowych zboczach gór o tej samej nazwie. Jest to jedna z większych (7800 ha) oraz młodszych (od 2009 roku) apelacji. Główne uprawiane tu odmiany to: olaszrizling, pinot gris, leányka, muscat ottonel, sauvignon blanc, chardonnay, a także kékfrankos, zweigelt oraz cabernet sauvignon. Choć apelacja istnieje od niedawna, to winorośl uprawia się tu od setek lat, a region znany jest z lekkich, świeżych win białych. Miarą rozwoju regionu jest m.in przyznanie tytułu winiarza roku 2017 Mátyásowi Szőke.

Sprawca całego zamieszania – Bálint Losonci. (fot. Kata Badics)

 

Ja zaś wziąłem udział w degustacji innego producenta z regionu – Losonci Pince. Jest to mała, rodzinna winiarnia o powierzchni 6,2 ha położonych w 11 stanowiskach w granicach 3 miejscowości (Gyöngyöspata, Gyöngyöstarján oraz Nagyréde). Powstaje tu do 10 tysięcy butelek wina rocznie, głównie z odmian: riesling, olaszrizling, grüner veltliner, furmint, hárslevelű, pinot noir, kékfrankos, turán oraz cabernet franc. Od 2014 roku 100% winnic objęte jest uprawą ekologiczną. Na degustację w budapesztańskim winebarze VinoPiano Bálint Losonci przywiózł 7 win.

Jeden z najlepszych węgierskich rieslingów. (fot. własna)

 

Pierwszym z nich było podstawowe wino winiarni, Losonci Parola 2015 – kupaż müller-thurgau oraz grüner veltlinera. Jest to niefiltrowane, nieklarowene wino pomarańczowe, mamy tu nuty suszonych owoców, gruszki, cytrusów, delikatnie zaznaczoną mineralność i migdałową goryczkę, a to wszystko przy świeżej kwasowości. Ocena: ***. Drugie z win – Losonci Riesling 2016 to prawdziwy klasy. Wyraźnie wyczuwalna słona mineralność, wanilia, cytrusy oraz kremowość, jest też ostra jak brzytwa kwasowość i sporo ciała. Potrzebuje jeszcze czasu by się rozwinąć, ale już widać potencjał. Ocena: ****. Losonci Hárslevelű 2016 to kolejne wino pomarańczowe, z wyraźnymi aromatami suszonych śliwek, cytrusów, brzoskwinii, z sporym ciałem, potężnymi taninami oraz solidną kwasowością. Na finiszu nuta wędzonych śliwek, skórki pomarańczy, sherry oraz delikatna goryczka. Ocena: ****.Pinot Noir 2016 to jedno z ulubionych win Bálinta, pochodzi ze stanowisk w miejscowości Nagyréde. Przypomina pinoty z chłodniejszych legionów – wyczuwalne są tu nuty owoców leśnych, maliny, słodycz oraz delikatna pikantność, zaznacza się także kredowa mineralność, a to wszystko jest przy całkiem sporej kwasowości. Spontaniczna fermentacja, dość spory alkohol, a mimo wszystko zachowana lekkość pinota. Ocena: ****.

Bardzo przyzwoity pinot. (fot. własna)

 

Kékfrankos 2015 posiada więcej ciała od poprzednika, zarysowują się tu aromaty wanilii, owoców leśnych, jeżyn, przy średniej kwasowości. Pojawia się także nieco nut czerwonej papryki i delikatna pikantność. Ocena: ***/****. Losonci Cabernet Franc 2016 to jeszcze próba beczkowa, dopiero na wiosnę zacznie się butelkowanie tego rocznika. Mamy tu wyraźne nuty dojrzałych wiśni, czereśni, czekolady, jest też delikatna pikantność, miękkie jak plusz taniny i przyzwoita kwasowość, ale obraz psuje nuta zielona, szypułkowa. W tle migoce orzech. Ocena: ***/****. Na koniec zaś podano Losonci Kései Szüretelésű Hárslevelű 2016, najdziwniejsze wino całego wieczoru. Wyobraźcie sobie wino pomarańczowe wymieszane z wytrawnym szamorodni a wyjdzie wam właśnie to. Suszone owoce, skórka pomarańczy, cytrusy, miód, botrytis, dalej gruszka i suszona śliwka przy świetnej kwasowości, sporych taninach oraz wyraźnie zaznaczonym alkoholu. Ocena: ***.

Ten kékfrankos nie skradł mojego serca. (fot. własna)

 

Bálint Losonci pokazał, że Mátra jako region winiarski kryje spory potencjał, który warto odkryć. Jego rieslinga próbowałem już w listopadzie i okazał się jednym z najciekawszych win festiwalu win naturalnych Mitiszol?, przypominając złożonością i charakterem wina z Doliny Mozeli. Ciężka praca, niska wydajność z krzewu (maks. 1 kg, w niektórych przypadkach zaledwie maks. 0,5 kg), ekologiczna uprawa oraz stawianie na jakość sprawiło, że w bardzo krótkim czasie wina te znalazły się w najlepszych węgierskich restauracjach. Może czas już, by trafiły do Polski?

Degustowałem na koszt własny w winebarze VinoPiano w Budapeszcie.