Złota jesień w Tokaju – z gospodarską wizytą w najpiękniejszym regionie winiarskim Węgier.

Jesień jest w Tokaju i okolicach najpiękniejszą porą roku. Całoroczna, wytężona praca winiarzy daje efekty – skrzynie z gronami trafiają do winiarni, by te powoli zamieniły się w złocisty napój, którym będziemy się z radością raczyć w kolejnych latach. Winogrady również zmieniają swoje oblicze, by przez najbliższe kilka tygodni witać odwiedzających feerią barw. Wioski i miasta organizują festiwale ku czci wina, zaś pachnące jeszcze fermentującym moszczem piwniczki otwierają swe podwoje przed tłumami spragnionych podróżników. Zaiste, piękny to czas, najlepsza pora, by doświadczyć magii regionu i doskonałe wytłumaczenie, dlaczego musiałem wrócić tam właśnie teraz.

Tokajska, złota jesień. (fot. własna)

 

Choć lubię odwiedzać starych znajomych, to największą przyjemność sprawia mi odkrywanie nowych miejsc, zwłaszcza takich, o których nasz polski, winiarski światek niewiele słyszał. Krótka, bo zaledwie dwudniowa wizyta poświęcona była w całości małym, nieznanym producentom. Pierwszy dzień spędziliśmy głównie w Bodrogkisfalud, odwiedzając trzy miejscowe winiarnie – Hangavári Pincészet, Bott Pince oraz Bodrog Borműhely, by później zawitać również do Ábráhám Pince z Erdőbénye, zaś dzień drugi spędziliśmy na wizytach w Kalaka Pince z Tállya, Kvaszinger Borászat z Olaszliszka, a także Árpád-hegy Pince z Szerencs. Dwóm pierwszym winiarniom, prowadzonym przez niezwykle utalentowane winiarki poświęcę osobne wpisy, gdyż uważam, że ich praca i wkład w rozwój miejscowej społeczności zasługuje na dużo większe wspomnienie. Więcej miejsca poświęce także Ádámowi Varkolyemu z Árpád-hegyi Pince, który jaki jedyny winiarz tworzy poważne wina w Szerencs.

Wschód słońca nad Tokajem. (fot. własna)

 

Bodrog Borműhely jest stosunkowo nowym graczem na tokajskim panteonie. Założona w 2007 roku winiarnia powstała za sprawą Krisztiána Farkasa i Jánosa Hajdú. Pierwszy z nich przez długie lata pracował w sieci Bortársaság, dziś zaś jest jednym z właścicieli dystrybutora Artizan Borkeresedés, drugi zaś jest lokalnym winogrodnikiem z dziada-pradziada. Od samego początku tworzą świetne wina, mimo dość spartańskich warunków lokalowych. Na szczęście uzyskali dotację na budowę przetwórni i apartamentów gościnnych, które – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – powstaną w najbliższych latach.

Piwnica, w której powstają wielkie wina. (fot. własna)

 

Podczas degustacji János zaprezentował 7 win, z których 4 szczególnie zapadły mi w pamięci. Bodrog Borműhely Lapis 2016 czaruje aromatami brzoskwini, gruszki, polnych ziół, wyczuwalna jest także wyraźna nuta wanilii, wszystko to przy świeżej kwasowości, słonej mineralności i delikatnym, zaokrąglającym wszystko cukrze resztkowym (ocena: ***/****). Bodrog Borműhely Mesés Furmint  2013 to wino z późnych zbiorów, pełno tu nut botrytisu, moreli, brzoskwinii oraz wanilii, w ustach pojawia się również pigwa, jest też świetna równowaga między soldiną dawnką słodyczy (115 g/l cukru resztkowego), a cytrusową, rześką kwasowością (8 g/l kwasów), dzięki czemu otrzymujemy bardzo pijalne wino deserowe (ocena: ****).

János Hajdú i jego wina. (fot. własna)

 

Świetne jest także Bodrog Borműhely Szamorodni 2013, które koncentracją odpowiada 5 puttonowemu aszú, choć wydaje się być zdecydowanie bardziej pijalne. Mamy tu nuty botrytisu, miodu, brzoskwinii, kandyzowanych owoców, a także obezwładniającą słodycz (140 g/l cukrów), która na szczęście jest zbalansowana całkiem sporą dawką kwasowości (8g/l kwasów), a długi finisz z nutą pigwy i moreli sprawia dużo przyjemności (ocena: ****). Ostatnie z win – Bodrog Borműhely 6 puttonyos Tokaji Aszú 2013 to już czysta ekspresja owocu – morele, brzoskwinie, pigwy, ostra jak brzytwa cytrusowa kwasowość, karmelowa słodycz, nuty miodu, wosku i wanili, wszystko to skoncentrowane i gęste, o długim, owocowo-miodowym finiszu (ocena: ****).

Bez słodyczy nie mogło się obejść… (fot. własna)

 

Ábráham Pince jest znane w regionie jako producent jednych z najbardziej ekstremalnych, nieszablonowych win. Prowadzona przez Róberta Pétera i Enikő Ábráhám rodzinna winiarnia jest jednym wielkim obrazem chaosu, z którego co rusz wyłaniają się niezwykle ciekawe pomysły, owocujące nowymi winami. Mi bardzo spodobały się dwa z nich – Ábráhám Hársmint 2017 to jak sama nazwa wskazuje kupaż hárslevelű i furminta z siedliska Palánkos, który charakteryzuje się wyraźnymi nutami zielonego jabłka, gruszki, polnych kwiatów, cytrusowej kwasowości i delikatnego cukru resztkowego (ocena: ***/****), zaś Ábráhám Fordítás 2016 to z jednej strony bomba owocowa – jest tu sporo moreli, brzoskwinii, pigwy, nut skórki pomarańczy oraz solidna dawka cukru resztkowego, z drugiej zaś strony mamy sporo kwasowości, wyraźną nutę tanin, i lekko wyczuwalną nutę dębu (ocena: ****).

László Alkonyi – niedoceniany geniusz z Tállya. (fot. własna)

 

Następnego dnia zawitaliśmy do miejscowości Tállya, gdzie od kilku lat László Alkonyi odkrywa potencjał tutejszego terroir. Ten uznany niegdyś dziennikarz winiarski stworzył mapę siedlisk według historycznej klasyfikacji Mátyása Béla, która – ze względu na kontrowersyjne dla niektórych producentów oceny siedlisk – przysporzyła mu w regionie wielu przeciwników. Alkonyi tworzy wina terroirystyczne – tradycyjne tokajskie słodkie wina nie są dla niego interesujące, gdyż, jak twierdzi, nie oddają charakteru siedliska. Muszę przyznać, że podoba mi się jego filozofia – po pierwsze stara się unikać wysokiego poziomu alkoholu, po drugie bardzo rzadko używa beczki. W efekcie otrzymujemy dobrze pijalne wina, o wyraźnie wyczuwalnej mineralności i czystej nucie owocowej.

Furmint 2015 ze stanowiska Tökösmál. Świetne wino. (fot. własna)

 

W obszernej sali degustacyjnej czekały już na nas kieliszki i butelki, a ze ścian spoglądały ryciny siedlisk, stworzone przez samego Alkonyego. Zaprezentował nam 10 win, z których każde trzyma solidny, wysoki poziom, aczkolwiek aż 6 z nich zasługuje na poważniejsze wspomnienie. Kaláka Galyagos Furmint 2017 pochodzi z historycznego siedliska III. klasy, charakteryzuje się wyraźnymi nutami zielonego jabłka, trawy, polnych kwiatów, dalej pojawia się brzoskwinia, słona mineralność, całość oparta na świetnej kwasowości i delikatnie zaokrąglona 10 g/l cukru resztkowego. Soczyste, długie, niezwykle pijalne (ocena: ****). Kaláka Sípos Furmint 2017, pochodzące z parceli II. klasy posiada zdecydowanie więcej nut owocowych, dominuje tu brzoskwinia, gruszka, pojawiają się także migdały, słona mineralność wyraźnie zaznacza swoją obecność, jest też solidna dawka kwasowości i długi finisz z nutami zielonego jabłka (ocena: ****).

Furmint Patócs 2017 – mój cichy faworyt. (fot. własna)

 

Kaláka Patócs Furmint 2017, to pierwsze wino producenta ze stanowiska I. klasy, które dojrzewało w beczce. I nadaje ona charakteru winu, wyczuwalne są nuty wanilii, białego pieprzu, dalej pojawia się czysty owoc – brzoskwinia, gruszka, soczystość, jest tu świetna kwasowość, delikatna, słona mineralność i długi, owocowy finisz. Wielki potencjał (ocena: ****). Kaláka Tökösmál 2015 to kolejne wino z siedliska I. klasy, sporo tu nut dymnych, mineralnych, kredy, migdałów, jest też pikantość, średnia kwasowość i sporo ciała, a na finiszu pojawia się trochę owocu spod znaku gruszki (ocena: ****). Na koniec podano nam dwa wina spod znaku późnych zbiorów. Powstały one z gron, które zostały odrzucone w selekcji win jednosiedliskowych, celem było osiągnięcie słodyczy o poziomie około 100 g/l. Kaláka I. 2016 to lekkie słodkie wino o nutach moreli, brzoskwinii, słodycz jest nienachalna, kwasowość żwawa, a na finiszu pojawia się lekka goryczka (ocena: ****). Kaláka II. 2017 jest przeciwieństwem poprzednika, sporo tu słodyczy, jest też piękna kwasowość, dużo tu nut brzoskwinii, moreli, miodu, botrytisu, jest też świetna struktura, złożone, piękne wino o długim, owocowym finiszu (ocena: ****/*****).

Widok z tarasu László Kvaszingera. (fot. własna)

 

Kolejny punkt naszej wizyty to była rodzinna winiarnia László Kvászingera w Olaszliszka. Ten młody winiarz gospodaruje na nieco ponad 7 ha w dwóch stanowiskach: Hatálos i Meszes. Tworzy on zarówno proste, lekkie wina do codziennej konsumpcji, jak i poważne jednosiedliskowe furminty, czy też słodkie szamorodni i aszú. Do degustacji zasiedliśmy na pięknie umiejscowionym terasie degustacyjnym położonym nad brzegiem Bodrogu. Spośród 7 podanych win każde było wysokiej jakości, ale szczególną uwagę poświęce trzem z nich.

László Kvaszinger – młoda twarz Tokaju. (fot. własna)

 

Kvaszinger Meszes Furmint 2017 to czysta ekspresja owocu, sporo nut brzoskwinii, zielonego jabłka, gruszki, podbite umiejętnie użytą beczką, z cytrusową kwasowością, słoną mineralnością i zaokrąglone delikatnym cukrem resztkowym (ocena: ****). Kvaszinger Szamorodni Édes 2016 zaskakuje poważną jak na tak młody wiek strukturą, sporo tu nut moreli, brzoskwinii, miodu, botrytisu oraz wosku, jest także potężna słodycz i żwawa kwasowość, dalej pojawia się skórka pomarańczy i wanilia, a wszystko wieńczy długi, owocowy finisz (ocena: ****). Jako ostatnia, do kieliszków trafiła próba beczkowa 6 puttonyos aszú z 2016 roku. Ten niemowlak (bo jak inaczej mówić o tak młodym winie) ma przed sobą wielki potencjał – jest tu czysta ekspresja owocu: morele, brzoskwinie, cytrusy, pigwy, wsparte na potężnej słodyczy (200 g/l cukrów) i astronomicznej wręcz kwasowości (11 g/l), sporo tu wszystkiego, czasem wręcz przesadnie sporo. Zaznacza się też delikatna nuta mineralna oraz rodzynki i suszone owoce, ale za kilka lat poznamy prawdziwą wielkość tego wina. Choć jeśli muszę oceniać, to już dziś robi wielkie wrażenie (ocena: ****/*****).

Świetne wina w świetnych cenach. (fot. własna)

 

Nie da się ukryć, że Pogórze Tokajskie wciąż kryje mase nieodkrytych skarbów. I choć my, Polacy, z racji historycznych więzów szczycimy się bliskimi kontaktami z tutejszymi producentami, to wciąż mamy wiele do poznania. Warto ruszyć się nieco ponad 200 kilometrów za naszą południową granicę, by odkryć, jak w mniejszych, niezbyt promowanych wioskach regionu powstają zarówno wspaniałe wytrawne wina, jak i wielkie, długowieczne szamorodni i aszú. Dla mnie te dwa dni były wspaniałym doświadczeniem i dowodem na to, że rok bez Tokaju jest rokiem straconym. Choć wizyty minęło zaledwie kilkanaście dni, już tęsknię do porośniętych winną latoroślą, i spowitych poranną mgłą wzgórz. Tokaj nie daje o sobie zapomnieć.

Do regionu podróżowałem na koszt własny, zaś w degustacjach brałem udział na zaproszenie winiarzy.

Podobne wpisy