Árpád-hegyi Pince – wzrastająca gwiazda Tokaju

W centrum Szerencs, przy drodze prowadzącej do Miszkolca stoją dwie wysokie wieże, w kształcie skrzydeł. Stanowią one symboliczną bramę Pogórza Tokajskiego. To właśnie pobliske wzgórza, porośnięte winną latoroślą wyznaczająją południową granicę słynnego regionu winiarskiego. I choć Szerencs jest trzecią największą miejscowością regionu, to nigdy nie był tak mocno znany z winiarstwa, jak chociażby sąsiednie Mád czy Tállya. W ostatnim stuleciu miasto miało raczej przemysłowy charakter, wyznaczany przez jedną z największych na Węgrzech cukrowni, oraz powstałą obok niej fabrykę czekolady.

Kiedyś dom publiczny, dziś winiarnia… (fot. własna)

 

Niestety, historia słodkiego przemysłu ma gorzkie zakończenie (cukrownie zamknięto w 2007 roku), acz pewną pozytywną zmianą jest pojawienie się małych, lokalnych przedsiębiorstw, w tym lokalnych winiarni. Jedną z nich jest Árpád-hegyi Pince, założona przez Istvána Varkolyego w 1999 roku. Mało znany poza lokalnym światem winiarskim, István jest poważany jako jeden z demiurgów nowoczesnej uprawy winorośli w regionie. To on prowadził z ramienia państwowego kombinatu nowe nasadzenia w sporej części stanowisk w regionie, w tym tak słynnych jak chociażby Király czy Betsek, a w okresie transformacji ustrojowej sam nabył kilka dobrze położonych działek. Dziś pracę we własnym przedsiębiorstwie łączy z pozycją głównego winogrodnika w winiarni Gróf Degenfeld. Za powstawanie win od 2010 roku odpowiada jego syn – Ádám, którego mieliśmy przyjemność spotkać podczas naszej wizyty.

Przepastne piwnice pełne wina. (fot. własna)

 

Ten dwudziestosześciolatek dysponuje większym doświadczeniem, niż wielu starszych winiarzy z regionu. Od najmłodszych lat towarzyszył ojcu podczas prac w rodzinnym gospodarstwie, swoje pierwsze aszú stworzył zaraz po zdaniu matury w 2010 roku, po czym w Nowej Zelandii odbył praktyki winiarskie, a później ukończył enologię na Uniwersytecie Corvinusa w Budapeszcie. W 2017 roku został wyróżniony nagrodą im. Tibora Gála przyznawaną rokrocznie młodym, utalentowanym winiarzom. Nas przyjął w siedzibie winiarni, która służyła niegdyś jako dom publiczny pod nazwą Árpád Mulató, stąd też wzięła się nazwa przedsiębiorstwa. Naszą wizytę zaczęliśmy od zwiedzenia rozległych piwnic, w których dojrzewa tutejsze wino, po czym przystąpiliśmy do degustacji w obszernej sali na parterze budynku.

Sprawca całego zamieszania – Ádám Varkoly (fot. własna)

 

Pierwsze z nich – Árpád-hegy Kabar 2017 pochodzi z gron zebranych w winnicy Betsek. W nosie wyczuwalne są aromaty brzoskwini, polnych ziół i kwiatów oraz wanili, w ustach zaś zaznaczają się soczyste nuty owocowe: jabłka, brzoskwinii, sporo tu kwasowości, jest też słona nuta mineralna, całość natomiast podkreślona jest 5 g/l cukru resztkowego. Młode, nie dokońca ułożone, ale przyjemne wino ze sporym potencjałem dojrzewania (ocena: ****). Árpád-hegy Zafír Furmint 2017 powstało z gron zebranych ze stanowiska Zafír w północno-zachodniej części miejscowości Tarcal. Mamy tu aromaty brzoskwini, polnych ziół oraz mokrych skał, w ustach zaś dominują słodkie nuty brzoskwini i moreli, wydatnie podkreślone 7 g/l cukru resztkowego, jest też solidna dawka kwasowości, mineralność oraz delikatna goryczka na finiszu. Ciekawe, aczkolwiek sprawiło na mnie mniejsze wrażenie niż jego poprzednik (ocena: ***/****).

Wytrawny kabar. (fot. własna)

 

Następne wino – Árpád-hegy Király Furmint 2017 to jeszcze zamknięty w sobie młodzieniaszek, na którego będzie trzeba jeszcze trochę poczekać. W nosie wyczuwalna mokra skała, dym, polne zioła, kremowość i wanilia, w ustach zaś dominuje potężna, cytrusowa kwasowość, jest też słona mineralność, pojawiają się także nuty owocowe: gruszki i brzoskwini, sporo tu ciała, pojawia się lekka pikantność, na finiszu zaś spotkamy nuty zielonego jabłka. Widać w nim spory potencjał, ale potrzeba kilku lat, by zobaczyć go w pełni formy (ocena: ****). Dowodem na to, że warto poczekać, jest Árpád-hegy Király Furmint 2015 – tu w nosie na pierwszym planie są czyste aromaty owocowe: brzoskwini, moreli i gruszki, dalej wyczuwalna jest mokra skała, wanilia oraz lekka nuta kremowa. W ustach również jest sporo soczystego owocu pod postacią brzoskwini i moreli, sporo tu ciała, jest kremowa tekstura i solidna, trzymająca wszystko w ryzach kwasowość, z lekką dawką słonej mineralności, zaokrąglone niewielką (4 g/l) ilością cukru resztkowego. Świetny balans i harmonia, po prostu wielkie wino z wielkiego stanowiska (ocena: ****/*****). Wytrawną serię zamknął Árpád-hegy Sárgamuskotály 2017, typowy muszkat z dominującymi aromatami róży, polnych kwiatów i ziół, o średniej kwasowości i delikatnie zaznaczej nucie grapefruita (ocena: ***/****).

Furmint ze stanowiska Király. (fot. własna)

 

Pierwsze spośród słodkich – Árpád-hegy Késői Szüretelésű Kövérszőlő 2017 to wino z późnych zbiorów. W nosie wyraźnie wyczuwalne są aromaty moreli, brzoskwini, miodu gryczanego, wędzonej śliwki oraz botrytisu, w ustach na początku pojawia się delikatna nuta lotnej kwasowości, zaraz po niej ujawniają nuty owocowe: moreli, mirabelek i gruszki, dalej miód i karmel, mamy tu też potężną słodycz (130 g/l cukru resztkowego) oraz sporą kwasowość sprawiającą, że wino jest dość dobrze zbalansowane. Przyjemne, gdyby nie ta lekko odpychająca nuta octowa na początku (ocena: ***/****). Następnie podano nam dwa rodzaje Árpád-hegy Édes Szamorodni 2013. Pierwsze z nich dojrzewało pod florem, przez co wyczuwalna jest tu oksydacja, nuty suszonych owoców, orzechów, karmelu i botrytisu przy solidnej dawce słodyczy (110 g/l cukru resztkowego) i świeżej kwasowości (ocena: ****). Drugie zaś dojrzewało w pełnej beczce, więcej w nim nut owocowych: pigwy, moreli, brzoskwini, a także miodu, propolisu i karmelu, słodycz jest zdecydowowanie bardziej wyraźna (170 g/l), aczkolwiek dobrze zbalansowana przez ostrą jak brzytwa kwasowość (ocena: ****/*****).

Niezwykle skoncentrowane, poważne szamorodni. (fot. własna)

 

Na sam koniec zostały najlepsze rzeczy. Jako pierwsze do kieliszka trafiło Árpád-hegy 6 puttonyos Tokaji Aszú 1997. Wiek widać już po bursztynowej barwie, w nosie zaś oprócz typowych dla dojrzałych tokajów nut karmelu, wosku, miodu i orzechów, pojawia się także trochę aromatów moreli i brzoskwinii. W ustach mamy równowagę między świetnie zintegrowaną, acz solidną dawką słodyczy (200 g/l), a świeża, cytrusową kwasowością,  dalej zaznaczają się miód, morele, pigwa, jest tu sporo ciała, wino jest wielowarstwowe, bogate, z długim finiszem. Po prostu rewelacja (ocena: ****/*****). Jako drugie i ostatnie wino tego wieczoru podano Árpád-hegy Aszúeszencia Zafír Hárslevelű 2002. Nieco jasniejsze od poprzednika, z wyraźniejszymi aromatami kandyzowanych i świeżych owoców: moreli, brzoskwini, mirabelek oraz miodu i wosku, w ustach spora koncentracja, znów idealny balans między potężną słodyczą (240 g/l cukru resztkowego), a rześką, cytrusową kwasowością (aż 12 g/l!), z nutami miodu, moreli, mirabelek, delikatnie zaznaczoną orzechowością, propolisem i kandyzowaną skórką pomarańczy. Wspaniałe, wielkie wino, które spokojnie przetrwa kilka kolejnych dekad (ocena: ****/*****).

Tutejsze aszú są po prostu wspaniałe. (fot. własna)

 

Młodość w natarciu – możnaby tak rzec, patrząc na pracę Ádáma. Jest jednym z przedstawicieli pierwszego pokolenia winiarzy, którzy wychowali się już po transformacji ustrojowej, podpatrujących doświadczenia swoich rodziców i probierających nauki za granicą, wnosząc w stare progi winiarni powiew świeżości. I choć tworzy on swoje wina w zgodzie z miejscową tradycją, poszanowując tutejsze terroir, to są one na wskroś nowoczesne, odpowiadające duchowi tych czasów. Kwestią czasu jest, kiedy zyskają sławę nie tylko w kraju, ale także za granicą. Niektórzy z zagranicznych znawców już okrzyknęli Ádáma nowym Szepsym. Talent z pewnością ma, a czy go wykorzysta – o tym przekonamy się w najbliższym czasie. Z całą pewnością nie raz jeszcze o nim usłyszymy.

Wina Árpád-hegyi Pince degustowałem na zaproszenie Ádáma Varkolyego.

Tokajskie babie lato, część II. – Bott Pince

Słońce powoli znika za stokami Pogórza Zemplińskiego. Porośnięte winną latoroślą zbocza mienią się feerią barw, od ciemnej zieleni, poprzez żółć, aż po czerwień i jasny brąz. Jesień w Tokaju potrafi być piękna. Siedzimy na werandzie dawnej tłoczni i sączymy sfermentowany sok tej ziemi. Jest z nami Judit Bodó, która nas zabrała do tego magicznego świata. W oddali widać zabudowania Bodrogkisfalud i Olaszliszki, ale są na tyle daleko, by nie zakłócać ciszy tego miejsca. To w niej dostojnie wybrzmiewają słowa winiarki o tym, jak przebyła długą drogę z małej słowackiej wioski, by dziś  tworzyć jedne z najciekawszych, najbardziej poszukiwanych win w regionie.

Winnica Csontos w jesiennych barwach. (fot. własna)

 

A historia zaczęła się w Dunajskiej Stredzie w 1977, gdzie na świat przyszła Judit Bott. Jej rodzina nie miała zbyt wiele wspólnego z winiarstwem, za wyjątkiem dziadka, który – jak spora część mieszkańców tamtych terenów – robił własne (aczkolwiek kiepskiej jakości) wino. On też utyskiwał na fakt, że ma tylko wnuczki, przez co rodowe nazwisko zniknie. Po ukończeniu szkoły średniej w Šamorínie Judit postanowiła kontynuować swoją edukację na Węgrzech, a następnie trafiła do Południowego Tyrolu, gdzie pracowała w dwóch winiarniach. Kiedy tamtejsi właściciele postanowili zainwestować w Tokaju, to naturalną koleją rzeczy trafiła do nowo powstającej winiarni Füleky. Za nią podążył jej przyszły mąż – József Bodó, który również podjął pracę u tego producenta. W 2006 roku założyli rodzinną winiarnię, nazwaną od panieńskiego nazwiska Judit. Początkowe 0,4 ha rozrosło się w ciągu kilkunastu lat do obecnych 7 ha w 6 stanowiskach: Csontos, Előhegy, Határi, Kulcsár, Palánkos oraz Teleki. W 2015 roku zakupili budynek tłoczni, który własnymi środkami wyremontowali – a gdzie tej pory tam mają się odbywać wszystkie degustacje i inne imprezy.

Nasza przewodniczka w swoim żywiole… (fot. własna)

 

Kiedy próbujemy zbotrytyzowanych gron z winnicy Csontos Judit opowiada o tym, jak niedawno zaprosiła tu grupę uczniów ze szkoły z Bodrogkisfalud, by przekonali się jak wygląda praca winiarzy. Jest bardzo zaangażowana w życie lokalnej społeczności, co wzbudza spory szacunek, biorąc pod uwagę fakt, że oprócz zarządzaniem rodzinną winiarnią, przeprowadzaniem degustacji i marketingu, jest także żoną i matką trójki chłopców w wieku szkolnym. Zresztą w trakcie rozmowy co jakiś czas sięga po telefon, by sprawdzić, gdzie akurat znajduje się jeden z potomków. Po obejrzeniu krzewów zjeżdżamy do budynku tłoczni, wyciągamy stół, krzesła, na który trafiają wina z lodówki. Choć nie widać słupów elektrycznych, to jest prąd – gromadzony z energii słonecznej. Do kolejny dowód na to, jak wielkie znaczenie dla państwa Bodó ma samowystarczalność – zarówno w skali mikro, jak i całego świata.

Dawny budynek tłoczni. (fot. własna)

 

A cóż trafia do kieliszków? Jako pierwsze próbujemy Bott Előhegy Furmint 2017. Judit żałuje, że nie ma starszych win do zaprezentowania, ale po prostu wyprzedają się szybko, a rodzina nie robi zapasów. Pieniądze są potrzebne – w ostatnich latach zakup i remont tłoczni pochłoneły sporą część wolnych środków. Jak prezentuje się samo wino? W nosie wyczuwalne są aromaty żółtego jabłka, brzoskwini, polnych kwiatów i mineralność, w ustach na pierwszym planie zaznacza się nuta cytrusów, dalej pojawia się gruszka i zielone jabłko oraz – co niezwykłe – jest tu całkiem sporo tanin, a całość opiera się na solidnej kwasowości i lekko zaznaczonej mineralności. Sporo tu ekstraktu, sporo ciała, ale wino potrzebuje jeszcze czasu, by pokazać pełnie swego potencjału (ocena: ****).

Elegancki, klasyczny furmint. (fot. własna)

 

Drugie z kolei – Bott Teleki Hárslevelű-Furmint 2017 pochodzi z pierwszej parceli Judit, którą zakupili wraz z mężem w prezencie ślubnym. Więcej tu rasowej owocowości, w nosie dominują aromaty brzoskwini, nektarynek, zielonego jabłka, polnych kwiatów i wanilii, w ustach mamy kontynuację – wyczujemy tu nuty brzoskwini, gruszki, zielonego jabłka, jest też świetna, cytrusowa kwasowość, słona mineralność i delikatny cukier resztkowy, który umiejętnie podkreśla soczystość owocu i sprawia, że wino to jest niesamowicie pijalne (ocena: ****/*****). Następne wino, czyli Bott Palánkos Furmint 2017 jest nieco mniej aromatyczne, więcej w nim surowej, mineralnej elegancji. W nosie na pierwszym planie jest właśnie mineralność w formie zapachu mokrych kamieni, dalej pojawia się nieco owocu w formie wanilii, a także trochę aromatów ziołowych. W ustach mamy sporo ciała, nuty jabłka, brzoskwini i mięty, cytrusową kwasowość, słoną mineralność, lekką pikantność oraz delikatną goryczkę na finiszu. Przyjemne, solidne i czyste – jak zresztą każde z win Judit (ocena: ****).

Spora dawka smacznego owocu. (fot. własna)

 

Bott Kulcsár Hárslevelű 2017 pochodzi ze stanowiska o podłożu riolitowym. W nosie mamy sporo aromatów owocowych: brzoskwini, gruszki, zielonego jabłka, oraz typowych dla odmiany nut polnych kwiatów i miodu, oraz wanili. W ustach zdecydowanie dominuje soczyste zielone jabłko, znajdziemy tu również brzoskwinie i gruszkę, jest też świetna kwasowość, słona mineralność, kremowość oraz delikatna nuta wanilii. Finisz długi, z nutą zielonego jabłka. Świetnie zbalansowane, harmonijne, wielowarstwowe wino. (ocena: ****/*****). Bott Határi Hárslevelű-Furmint 2017 oferuje nieco inną stylistykę – w nosie mamy wyraźne nuty mineralne, polnych ziół, mięty oraz zielonego jabłka, w ustach ciut więcej owocowości pod postacią brzoskwinii, gruszki, opartych o cytrusową kwasowość i słoną, krzemową wręcz mineralność, a na finiszu zaznacza się migdałowa goryczka (ocena: ****). Ostatnie z wytrawnych win – Bott Csontos Furmint 2017 charakteryzuje się aromatami gruszki, zielonego jabłka oraz cytrusów, w ustach na pierwszym planie mamy świeżą, cytrusową kwasowość, sporo nut owocowych: gruszki, jabłek, brzoskwinii i moreli, a także wyraźnie zaznaczoną mineralność i taniny. Na długim finiszu dominuje nuta gruszki (ocena: ****/*****).

Hárslevelű z wielkim potencjałem. (fot. własna)

 

Spróbowaliśmy również dwóch słodkich win – jednego z późnych zbiorów, oraz drugiego – aszú.  Bott Bott-rytis 2016 to kupaż furminta, hárslevelű i sárgamuskotály z gron zebranych w winnicy Csontos. W nosie wyczuwalne są aromaty moreli, brzoskwinii, winogron, nektarynek, podobnie jest w ustach, gdzie również mamy sporo nut moreli, brzoskinii, gruszki, dalej pojawia się miód i nuta mirabelek, sporo tu słodyczy (niecałe 105 g/l), dla której przeciwwagę stanowi przyjemna, cytrusowa kwasowość. Wyjątkowo pijalne, przyjemne słodkie wino z późnych zbiorów (ocena: ****/*****). Jedyny minus – malutka (0,375 l) butelka. Ostatnie wino, czyli Bott Tokaji Aszú 2013 również trafiło do szkła o małej pojemności, które, choć wygląda efektywnie, wciąż jest o ¼ mniejsze od normalnych, półlitrowych butelek. Tu w nosie wyczuwalne są morele, brzoskwinie, botrytis, miód lipowy, umami, prażone orzechy, zaś w ustach na pierwszym planie dominuje potężna, miodowa słodycz (243,9 g/l cukru reszktowego), sporo jest też nut moreli, pigwy, brzoskwini, dalej pojawia się propolis i wosk, a także delikatnie zaznaczona mineralność. Jedyne na co utyskiwałem to trochę zbyt niska kwasowość (7,5 g/l), która nie balansuje dostatecznie słodyczy, przez co wino wydaje się nieco ociężałe, za co zresztą dostałem burę od Judit, która gotowa jest bronić każdej swojej butelki, niczym matka swoich dzieci… Pomimo tego małego niedostatku to aszú jest nieskończenie długie, krągłe i po prostu wspaniałe (ocena: ****/*****).

Wspaniałe, nieszablonowe aszú. (fot. własna)

 

Choć Judit nie mówi o filozofii, to samowystarczalny styl życia, ekologia, zrównoważony wzrost i lokalna społeczność to pojęcia, które są jej wyjątkowo bliskie. Bardzo ważną rolę widzi w edukacji i osobistym doświadczaniu wrażeń – dlatego właśnie do winnicy zaprasza dzieci z lokalnej szkoły, by wzięły udział w zbiorach, tu, w budynku tłoczni organizuje degustacje, by pozwolić ludziom zbliżyć się do natury. Bierze udział w licznych przedsięwzięciach charytatywnych i zbiórkach funduszy dla lokalnej społeczności. Chce sprawić, by miejsce, w którym żyją stało się lepsze, by ludzie nie musieli wyjeżdżać z regionu, bo jest w nim potencjał dla każdego – w tym jej własnych dzieci. A jej wina tylko udowadniają, jak bardzo ma w tym wszystkim rację.

Wina, dla których warto wracać. (fot. własna)

 

W degustacji brałem udział na zaproszenie Judit Bodó.

Tokajskie babie lato, część I. – Hangavári Pincészet

Jest takie miejsce w tokajskim regionie winiarskim, o którym mało się pisze i mało się słyszy, a tutejsze wina znane są jedynie grupce wtajemniczonych – sprzedaje się je tylko w winiarni. Strategia dość nieoczywista, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy marketing szeptany ustąpił w dużej mierze precyzyjnie wycelowanym i solidnie opłacanym kampaniom medialnym. Ale nie tylko to różni od innych Hangavári Pincészet, średniej wielkości rodzinną winiarnię z Bodrogkisfalud, prowadzona przez Anitę Magyar i jej matkę Katalin Hudácskóné Magyar. Historia tego miejsca zaczęła się w 1975 roku, kiedy János Hudácskó wraz z małżonką zakupili pierwszą parcelę i założyli Hudácskó Pincészet. Przez pierwsze lata zgodnie z zasadami gospodarki planowej musiano sprzedawać większość gron państwowemu kombinatowi, aczkolwiek udawało się zachować niewielką ilość na własne potrzeby, z których oczywiście powstawało wino.

Szukajcie tej tablicy. (fot. własna)

 

Zmiana ustroju i prywatyzacja państwowych gruntów miała zbawienny wpływ na rozwój winiarni. W 1990 roku rozpoczęto budowę budynków, korzystając wyłącznie z własnych środków. Choć proces ten trwał latami, to po dziś dzień rodzina jest dumna z faktu, że potrafiła zrealizować swój plan bez zewnętrznego finansowania i związanych z nim kompromisów. W międzyczasie powiększano obszar nasadzeń poprzez dokupowanie kolejnych działek. Dzięki temu dziś powierzchnia upraw wynosi 18 ha w 6 stanowiskach – Lapis, Somos, Várhegy, Sátor,  Agyag oraz  Alsó-Bea. Po śmierci ojca w 2014 roku pieczę nad powstawaniem win przejęła jego córka – Anita Magyar, która wprowadziła trochę świeżości i nowoczesności w rodzinnym przedsiębiorstwie.

Piwnice pełne wina. (fot. własna)

 

Anita zabrała nas do przepięknej piwniczki, której wnętrza kryją kilkadzięsiąt beczek oraz tysiące butelek wina, których najstarsze pochodzą jeszcze z końca lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Setki aszú, szamorodnich, maślaczy i fordításów mienią się złotą barwą na piękne podświetlonych półkach, tworząc mistyczną wręcz atmosferę – czuć, że trafiliśmy do świątyni wina. A dlaczego można je nabyć tylko na miejscu? Anita chce, żeby konsument zadał sobie trud odkrycia miejsca z którego pochodzi, bo wtedy będzie w stanie je zrozumieć i docenić. Przyznaję, że takie podejście ma głębszy sens, choć stanowi również wyzwanie – trzeba włożyć sporo wysiłku w budowanie i utrzymanie relacji międzyludzkich – by klienci chętniej i częściej wracali, kupując tutejsze wina.

Tokajskie skarby. (fot. własna)

 

Na szczęście z relacjami międzyludzkimi, empatią i gościnnością nie ma tu problemu – Anita zaprosiła nas do sali degustacyjnej, w której czekały już kieliszki. Po kilku winach pojawił się także pyszny, świeży chleb – wypiekany przez matkę Anity. Degustację zaczęliśmy od Hangavari Lapis Furmint 2018 – świeży, lekki, z dominującymi nutami cytrusów, zielonego jabłka, z solidną dawką kwasowości oraz delikatnie zaznaczoną mineralnością (ocena: ***/****). Następnie spróbowaliśmy tegoroczne wino bazowe do musiaka z parceli Várhegy, wciąż mętne, niefiltrowane, z wyraźnymi aromatami grapefruita, cytrusów i papai – już dziś pokazuje potencjał, ciekawe jak się rozwinie po drugiej fermentacji. Hangavári Hárslevelű Száraz 2017 pochodzi w większości z gron zebranych ze stanowiska Lapis, mamy tu sporo nut polnych ziół, brzoskwinii, cytrusów oraz gruszki, lekką pikantność i solidną dawkę kwasowości – czym sprawia dużo przyjemności, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest to podstawowe wino producenta (ocena: ***/****).

Klasyczny, owocowy muszkat. (fot. własna)

 

Kolejne wino, czyli Hangavári Sárgamuskotály Száraz 2017 to bomba aromatyczna – mamy tu typowe nuty muszkata, róży, gruszki, polnych kwiatów, lekką kwasowość i delikatną słodycz, co z pewnością spodoba się fanom gatunku (ocena: ***/****). Na nieco wyższy poziom wznosi się Hangavári Furmint Lapis 2017 – dominują tu nuty dojrzałych brzoskwini, gruszek, żółtych jabłek, wyraźnie wyczuwalny jest też wpływ beczki (wanilia) oraz terroir (słona mineralność), a to wszystko świetnie współgra z kremowością i świeżą kwasowością (ocena: ****). Hangavári Száraz Szamorodni 2013 jest bogate w nuty moreli, brzoskwinii, mirabelek, suszonych śliwek, a także miodu, wanili, o świetnej kwasowości i wyraźnej taniczności, z obłędnie długim, owocowym finiszem (ocena: ****). Dekadę starsze Hudácskó Száraz Szamorodni 2003 to już zupełnie inna bajka – charakteryzują je nuty prażonych migdałów, suszonej śliwki, tostu oraz beczki, przy solidnej kwasowości i lekko zaznaczonym cukrem resztkowym (ocena: ***). Rząd win wytrawnych zakończyliśmy Hangavári Furmint Dongó 2013. Mamy tu solidną porcję suszonych śliwek, pikantności, nut beczkowych, słonej mineralności i potężnej, cytrusowej kwasowości – przez co dla wielu może być trudne w odbiorze, ale mnie ono się podoba (ocena: ***/****).

Wytrawny, elegancki furmint z siedliska Lapis. (fot. własna)

 

To był tylko wstęp do bogatej oferty słodkości, których w piwnicy Anity nie brakuje. Hangavári Hárslevelű Félédes 2017 kusi aromatami miodu, moreli, mirabelek, polnych kwiatów, w ustach zaś dominują kandyzowane owoce, a całość posiada świetną równowagę pomiędzy kwasowością i słodyczą. Jedyną rzeczą, która przeszkadza jest nieco wystający alkohol (ocena: ****). Przykładem wymierającej tradycji jest Hudácskó Máslás 2007 – powstałe z zalania osadu po aszú winem wytrawnym. Posiada ono nuty suszonych owoców, miodu, rodzynek, moreli, jest też delikatna słodycz oraz nieprzesadnie wysoka kwasowość, da się wyczuć, że najlepsze lata za nim, ale wciąż trzyma się całkiem dobrze (ocena: ***/****). Ten etap degustacji zamknęło Hangavári Hárslevelű Késői Szüret 2013 o wyraźnych nutach miodu, moreli, brzoskwinii, polnych kwiatów oraz botrytisu, z solidną, acz dobrze zintegrowaną dawką słodyczy i świetną kwasowością, sprawiających, że jest ono niesamowicie pijalne (ocena: ****).

Fordítás, czyli wino z wytłoków po aszú. (fot. własna)

 

Kolejne wino, czyli Hangavári Szamorodni Édes 2013 jest bogate w nudy owocowe: moreli, brzoskwinii, pigwy, mirabelek, a także miodu, botrytisu, z ładną strukturą, z solidną dawką cukru resztkowego i średnią kwasowością – co z resztą nie jest niczym nadzwyczajnym w przypadku tegoż rocznika (ocena: ****). Ciekawiej robi się w przypadku Hangavári Fordítás 2013 – mniej tu świeżych nut owocowych, za to więcej propolisu, wosku, rodzynek, suszonych śliwek, spora słodycz i świetna kwasowość, a na finiszu pojawia się także lekka goryczka. Ekscytujące, skoncentrowane, długie wino (ocena: ****). Płynnie przeszliśmy do kolejnej butelki, która kryła w sobie Hudácskó 5 puttonyos Tokaji Aszú 2006. Wino to zachwyca nutami wosku, suszonych owoców, moreli, brzoskwinii, karmelu, doskonale zintegrowanej słodyczy i potężnej, wibrującej wręcz kwasowości, z lekką nutą mineralną w tle oraz długim finiszem z nutą mirabelek – jest po prostu świetne (ocena: ****/*****).

Wspaniałe, dojrzałe aszú. (fot. własna)

 

Najwięcej działo się jednak na samym końcu, kiedy na stole pojawiły się trzy ostatnie butelki. Hudácsko 6 puttonyos Tokaji Aszú 2007 to dzieło wręcz genialne, mamy tu bujne aromaty cytrusów, miodu, kandyzowanych moreli, mirabelek i pigwy, w ustach ta sama bomba owocowa, wsparta nutami karmelu, skórki pomarańczy, o świetnej koncentracji, potężnej, acz doskonale wtopionej słodyczy i kwasowości, która w normalnym wypadku przyprawiłaby o ból szkliwa – ale nie tu. Po prostu mistrzostwo (ocena: *****). Przy nim osiem lat starsza Hudácskó Tokaji Aszúeszencia to przystojny staruszek, z wyraźnymi nutami karmelu, tytoniu, suszonych owoców, rodzynek oraz orzechów włoskich, o świetnej równowadze między olbrzymią dawką cukru resztkowego, a ostrą jak brzytwa kwasowością i długim, miodowym finiszu. Choć czasu już nie oszuka, to wciąż potrafi (i jeszcze długo będzie mogła) sprawić dużo przyjemności (ocena: ****/*****). Jednak to wszystko zbladło kiedy do kieliszka trafiło Hangavári Tokaji Eszencia 2013. Jest to dotyk absolutu, pokaz winiarskich fajerwerków, aria nut owocowych, ze szczególną dominacją tercetu moreli, brzoskwini oraz pigwy, wspartej nutami kandyzowanych skórek pomarańczy, karmelu, propolisu. Mamy tu potężną koncentrację, olbrzymią wręcz dawkę słodyczy (390 g/l cukru resztkowego), piękną kwasowość i sprawiający wrażenie niekończącego się finisz z nutami mirabelek. Zdecydowanie najlepsze wino całej tokajskiej wyprawy (ocena: *****).

Płynne złoto. (fot. własna)

 

Muszę przyznać – opuszczałem winiarnię Hangavári oczarowany. Nie mogę jednakże zrozumieć, dlaczego tak wspaniałe miejsce wciąż pozostaje nieznanym punktem na winiarskiej mapie regionu. Może to ze względu na bezkompromisowe i nieortodoksyjne podejście właścicieli do kwestii dystrybucji wina, a może ze względu na brak agresywnego marketingu? Trzeba zadać sobie trochę trudu, wsiąść w auto, ruszyć za południową granicę, by odnaleźć perełkę ukrytą w niepozornej uliczce małej węgierskiej wioski. I choć wymaga to czasu i samozaparcia – tutejsze wina wynagradzają to wszystko z nawiązką.

Anita Magyar i jej wspaniałe wina. (fot. własna)

 

W degustacji brałem udział na zaproszenie Anity Magyar.