Lata lecą, a my wciąż tacy młodzi… – Wrażenia po VI. Zlocie Blogosfery Winiarskiej.

11 godzin, około 900 kilometrów i 3 przekroczone granice – tyle zajęło mi dotarcie do Warszawy, by spędzić w niej nieco ponad dobę. Przecież to czyste szaleństwo! – możnaby pomyśleć, przecież żyjemy w dobie tanich linii lotniczych, i pokonanie owego dystansu pomiędzy dwiema środkowoeuropejskimi stolicami nie zajmuje więcej, niż 60 minut spokojnego lotu. Nawet jeśli dodamy do tego czas potrzebny na dotarcie z i do lotniska, check-in, przejście wszelkich procedur kontrolnych oraz odbiór bagażu, to wciąż wychodzi strata jakichś kilku godzin, które można było spędzić na spacerze w piękne piątkowe popołudnie. Nie mam zamiaru jednak narzekać – wybrałem rozwiązanie mało komfortowe i czasochłonne, ale też najtańsze (przynajmniej biorąc pod uwagę podróż z dużym bagażem) i mające w sobie coś z romantyczności czasów słusznie minionych. Co ciekawe – pociąg jechał z praktycznie pełnym obłożeniem, udowadniając, że chyba nie jest tak źle z naszymi kolejami.

Bogaty plan dnia. (fot. własna)

 

Spacerując ulicami Warszawy o poranku w drodze na szósty już Zlot Blogosfery Winiarskiej wchłaniałem atmosferę tego miasta. Miasta niemalże kompletnie dla mnie obcego (nigdy tam nie mieszkałem, a najdłuższy mój pobyt trwał w nim może 3 dni), aczkolwiek wibrującego pozytywną energią, monumentalnego, miasta światowego. Tak – Warszawą można się zachwycić, patrząc zarówno na jej socrealistyczną, siermiężną architekturę, jak i wyrastające co chwila zza zakrętu kolejne drapacze chmur. Jeszcze tylko kilkaset kroków uliczkami Starego Miasta, i spotkam się z tymi, z którymi zazwyczaj widuję się zaledwie raz do roku. Aż trudno pomyśleć, że ludzie, których znam tylko ze zlotu i pisanych przez nich blogów wydają mi się o wiele bliżsi, niż cała masa przyjaciół z czasów dzieciństwa. Jak widać – Wine connecting people!

Red. Bońkowski otwiera zlot. (fot. własna)

 

Kiedy w końcu przekroczyłem progi hotelu Mamaison Le Regina i ujrzałem znajome twarze pomyślałem – Nic, a nic się nie zestarzeliście! Ba, część z Was nawet odmłodniała! Poranne dyskusje panelowe zostały wsparte nieodłączną kawą, bo jak wiadomo, przed dwunastą dżentelmenom i damom po kieliszek sięgać nie wypada (no, może za wyjątkiem szampana). A właśnie szampanem oraz innymi winami musującymi rozpoczęliśmy degustacyjną część imprezy – nadeszła pora na Judgement of Warsaw – czyli, czy polskie musiaki są w stanie równać się szampanom. Czy mogą? Na to pytanie staraliśmy się znaleźć odpowiedź wraz z Richardem Bampfieldem MW. No cóż, odpowiedź nie jest jednoznaczna – o ile najlepsze z nich pokazują spory potencjał, to do poważnych win z Szampanii im jeszcze dużo brakuje. Zaskoczeniem były natomiast angielskie wina musujące, w tym świetny Henners Brut Reserve – dobry wzór do naśladowania dla polskich enologów.

Anglia musiakami stoi! (fot. własna)

 

Kolejnym punktem programu była prezentacja nowej oferty Winnicy Lidla, sponsora całego wydarzenia. Do degustacji udostępniono 18 win, 3 piwa i 5 spirytualiów. Spośród win aż 8 pochodzi z Węgier, uzupełnionych francuskimi, hiszpańskimi, portugalskimi i kanadyjskimi butelkami. Najlepsze wrażenie zrobił na mnie Royal Tokaji 6 puttonyos Tokaji Aszú 2013, z wspaniałą koncentracją, bogatą słodyczą, nutami brzoskwini, moreli, pigwy i miodu, wsparte o świetną kwasowość (ocena: ****/*****, cena: 124,99 PLN). Bardzo ciekawie wypadł także Pillitteri Riesling Icewine 2017, zaskakująco skoncentrowane, gęste, aczkolwiek bardzo jeszcze młode wino lodowe z Kanady, bogate w nuty konfitury morelowej, brzoskwini oraz pigwy, na szczęście posiada także solidną kwasowość, która pozwoli mu przetrwać długie lata (ocena: ***/****, cena: 79,99 PLN). Bardzo dobrze wspominam także cavę Castel Sant Antoni Gran Reserva Brut Nature 2010, o potężnym ciele, nutach brioszki i skórki chleba, oraz całkiem przyzwoitej kwasowości (ocena: ***/****, cena: 79,99 PLN). Nagroda w kategorii best buy wędruje jednak do Balla Géza Kadarka 2016 – już poprzedni rocznik mnie urzekł, a w kolejnym mamy pikantność, nuty wiśni, czarnej porzeczki oraz solidną kwasowość (ocena: ***/****, cena: 34,99 PLN).

Michał Jancik prezentuje nową ofertę Winnicy Lidla. (fot. własna)

 

Kolejne dwie godziny upłynęły mi (oraz kilkunastu innym wybrankom) na degustacji wspaniałych win z Grecji. Świetne prowadzenie i anegdoty redaktora Świetlika stanowiły doskonałe tło dla rozlicznych assyrtiko, agiorgitiko oraz xinómavro. Spośród 12 win najbardziej spodobało mi się czerwone Papaïouannou Nemea Palea Klímata 2010, o średniej budowie, z soczystą, wiśniową i czereśniową owocowością, oparte o poważnych taninach oraz średniej kwasowości, umiejętne podbite beczką (ocena: ****). Spośród bieli w pamięć zapadło mi Sigalas Santorini Barrel Fermented 2015, assyrtiko z malowniczej wyspy Thira. Mamy tu zapach morskich fal, nuty wanili, dymu, słoną mineralność oraz solidną kwasowość, które razem spinają się w potężne, białe wino (ocena: ****, w Polsce dystrybuowane przez firmę Eurofoods).

Świetne wina greckie z degustacji red. Świetlika. (fot. własna)

 

Na tym zakończyła się oficjalna część imprezy, a nadeszła pora na to, co winni blogerzy lubią najbardziej – afterparty w formule BYOB (Bring your own bottle), tym razem goszczony w przytulnych wnętrzach Mielżyński Wines Spirits Specialties na Burakowskiej. Trzeba przyznać, że gospodarze zadbali o godne przyjęcie, posiłki i przekąski stały na najwyższym poziomie, dostosowując się do wysokiego poziomu win przyniesionych przez blogerów. Spośród nich najbardziej podobały mi Turnau Riesling 2017 z świetnymi nutami cytrusowymi, moreli, ostrą kwasowością i delikatną słodyczą (ocena: ***/****, cena: 90 PLN), jak i Vino di Anna Palmentino 2017 z wulkanicznych zboczy Etny – soczysty owoc wiśni łączy się tu z pikantnością, szorstką mineralnością i całkiem solidną kwasowością (ocena: ***/****). Oprócz win nie mogło zabraknąć ciągnących się do późnej nocy dyskusji, zarówno w tematach okołowiniarskich, jak i osobistych. Opuszczając lokal miałem wrażenie niedostytu – dlaczego ten zlot odbywa się tak rzadko i trwa tak krótko, ale tak chyba musi być, żeby docenić jego rolę. Potwierdzam też to, co pisało kilku innych przede mną – 6. Zlot Winnej Blogosfery był najlepszym, w którym brałem udział. I już czekam na kolejny. Moi drodzy, dzięki za wszystko!

Świetna atmosfera podczas afterparty. (fot. Sebastian Bazylak)

 

Sponsorem 6. Zlotu Blogosfery Winiarskiej była Winnica Lidla. Partnerami imprezy były również firmy Tom-Gast, Vestfrost, oraz Mielżyński Wines Spirits Specialties, które zapewniło lokalizację oraz posiłki podczas afterparty. Szczególne podziękowania składam również całej ekipie Winicjatywy i Fermentu za świetną organizację zlotu.

O zlocie napisali także:

Nasz Świat Win

Raport z Win

Winniczek

II. Bormedence – Święto win z Kotliny Panońskiej

W ostatnią sobotę po raz drugi w gmachu Węgierskiego Muzeum Narodowego odbyła się impreza Bormedence, poświęcona winom z Kotliny Panońskiej. Jej celem jest zwrócenie uwagi na wina z tegoż regionu Europy, ze szczególnym podkreśleniem roli lokalnych, panońskich odmian winnej latorośli. W tym roku miała ona szczególną oprawę, ze względu na udział Johna Szabo MS, autora uznanej książki – Volcanic Wines: Salt, Grit and Power, który prowadził seminarium o odmianie kéknyelű. Zaproszono ponad 40 producentów z których ostatecznie pojawiło się około 25, gośćmi specjalnymi tegorocznej edycji byli winiarze z regionów Badacsony, oraz Bereg (obwód zakarpacki, Ukraina).

Imprezę gościło Węgierskie Muzeum Narodowe. (fot. własna)

 

Pierwszym aktem imprezy było wspomniane wyżej seminarium prowadzone przez Johna Szabo. Zaprezentowano na nim wina z Badacsony, Szent György-hegy oraz Somló, a szczególną uwagę poświęcono miejscowej, badaczońskiej odmianie kéknyelű. Trudna w uprawie, niskoplenna, dająca mało aromatyczne, aczkolwiek długowieczne wina w ostatnim dziesięcioleciu zyskała na renomie, dzięki głównie dzięki staraniom małych, ambitnych producentów. Niestety organizatorzy się nie popisali, a samo seminarium wystartowało z ponad półgodzinnym opóźnieniem. Jakby tego było mało, sala w której odbywała się degustacja miała fatalną akustykę, wina podawano w dość chaotycznym porządku, a spora część z nich po prostu miała poważne wady, które można było wyeliminować dzięki odpowiedniej selekcji.

Seminarium o kéknyelű z Johnem Szabo MS. (fot. własna)

 

Sposród 14 butelek 3 szczególnie przykuły moją uwagę: Nyári Szentgyögyhegyi Kéknyelű 2016, półwytrawne, o typowych dla odmiany aromatach migdałów, kremowości, suszonych owoców, w ustach sporo soczystych nut owocowych – brzoskwinii, zielonego jabłka, jest też słona mineralność, solidna dawka kwasowości oraz wanilia (ocena: ****); Németh Késői Szüretelésű Badacsonyi Kéknyelű 2005 to całe bogactwo późnych zbiorów – aromaty miodu, pigwy, moreli, a także migdałów, w ustach również dominują wcześniej wymienione owoce, sporo tu świetnie zintegrowanej słodyczy, świetnej kwasowości, są też nuty miodu, wanilii i lekka pikantność (ocena: ****); Szeremley Badacsonyi Kéknyelű 2016 pokazuje potencjał odmiany – mamy tu aromaty prażonych migdałów, białego pieprzu, dymu, mineralności, w ustach również królują migdały, jest tu sporo ciała, cytrusowa kwasowość i słona mineralność, dalej pojawiają się nuty suszonych owoców, ale w ilości zaledwie mikroskopijnej, bo to niemalże czysty sok, prosto z bazaltowych zboczy Badacsony (ocena: ****).

Publika nie zawiodła. (fot. własna)

 

Po seminarium udałem się w kierunku stanowisk winiarzy z Zakarpacia. Niestety już pierwszy kontakt z ich winami utwierdził mnie w przekonaniu, że potrzebna jest kompletna zmiana mentalności u producentów, gdyż prawie wszystkie wina posiadały poważne wady – począwszy od wad korkowych, po czystość owocu, brett, nuty octowe, by wymienić tylko te najbardziej widoczne, choć ponoć poddano je selekcji i wybrano tylko najlepsze (sic!). Choć ogólny obraz jest przygnębiający, to widać nadzieję na zmiany – młodych winiarzy pokroju Krisztiána Sassa z Kigyos, który skutecznie pracuje ze starymi, węgierskimi odmianami. Choć żadne z jego win nie zachwyciło mnie na tyle, by poświęcić mu więcej miejsca w tym wpisie, to jest szansa, że w przeciągu kilku lat stanie się on czołową twarzą na winiarskiej mapie Zakarpacia.

Dla mnie – najlepsze węgierskie czerwone wino. (fot. własna)

 

Jednym z największych odkryć imprezy była dla mnie winiarnia 2HA Szőlőbirtok és Pincészet z Szent György-hegy w regionie winiarskim Badacsony. Początkowo działający na 2 ha (stąd nazwa) producent z czasem powiększył obszar do 4 ha. I jest to ostateczna wielkość, która pozwala Csabie Törökowi i jego współpracownikom na jak najlepsze wykorzystanie potencjału winnic. Oprócz typowych dla regionu odmian (pinot gris i welschriesling) postanowił on także zasadzić shiraz, merlot, cabernet franc, petit verdot oraz sangiovese grosso. To z niego pochodzą grona do wina 2HA Tabunello 2016, które hipnotyzuje wręcz aromatami dojrzałych wiśni, czereśni, ziemistością, świetną kwasowością i wyraźną nutą mineralną, z długim, owocowym finiszem (ocena: ****/*****). Drugim świetnym winem spod ręki tego winiarza jest 2HA Courage 2013, kupaż powstały z odmian: cabernet franc, merlot, petit verdot oraz shiraz, o potężnej strukturze, wyraźnych nutach czarnych porzeczek, wiśni, czereśni, sporo nut skóry, pieprzu, świetna kwasowość, solidna nuta mineralna, wyraźna, spora tanina. Potrzebuje jeszcze kilka lat, by pokazać pełnię formy, choć już dziś jest jednym z najlepszych węgierskich czerwonych win (ocena: ****/*****).

Kolejna wspaniała czerwień. (fot. własna)

 

Z Badacsony, a dokładniej z Szent György-hegy zapamiętałem także wina Gilvesy Pince, które zagościło już na blogu dzięki swojemu Bohém Cuvée 2016. Tym razem zaprezentowano kilka innych butelek, w tym Gilvesy Próbaüzem 2015. Jest to niefiltrowany furmint z pierwszych zbiorów, pochodzący z zaledwie trzyletnich krzewów. Mamy tu soczystą, owocową bombę z nutami brzoskwinii, moreli, gruszki, umiejętnie podbite beczką (wanilia), z solidną kwasowością i słoną mineralnością, zaś na finiszu zalotnie mruga do nas gruszka i zielone jabłko (ocena: ****/*****).

Niefiltrowany furmint z pierwszych zbiorów. Pyszny. (fot. własna)

 

Ostatnim producentem, którego wino zrobiło na mnie spore wrażenie, jest Stumpf Pincészet z Egeru. Założona w 1991 roku winiarnia zajmuje dziś 20 ha, z czego 9 ha znajduje się w najwyżej położonym i najbardziej cenionym siedlisku Nagy-Eged hegy. Na skromnej, niezbyt żyznej glebie o podłożu piaskowcowym rosną ponad 40-letnie krzewy, z których powstał Stumpf Nagy-Eged Kékfrankos 2015. Jest to wino o bogatym aromacie dzikich wiśni, czereśni, czerwonej porzeczki, malin oraz przypraw korzennych, w ustach jest sporo owocu, wiśni, czerwonej porzeczki, czereśni, jeżyn, pojawia się delikatna nuta ściółki leśnej i pieprzu, a całość opiera się na świetnej kwasowości. Długie i niesamowicie soczyste, ze świetnym finiszem, stanowi zdecydowanie jedno z większych zaskoczeń tej imprezy (ocena: ****).

Takiego kékfrankosa mógłbym pić każdego dnia. (fot. własna)

 

I to by było na tyle. Niestety muszę stwierdzić, że wyszedłem z imprezy lekko rozczarowany. Nie samym poziomem win, a organizacją, która pozostawiała sporo do życzenia. Przede wszystkim sporo było chaosu, seminaria rozpoczęły się ze sporym opóźnieniem, a na wielu stanowiskach brakowało spluwaczek i wody. Pomieszczenia Węgierskiego Muzeum Narodowego okazały się niezbyt dobrze przystosowane do prowadzenia w nich degustacji, przede wszystkim ze względu na fatalną akustykę. Część win, którymi reklamowano seminaria w ogóle nie została podana – tak było chociażby z Badacsonyi Kutatóintézet Kéknyelű 1967, m.in dla którego kupiłem bilet. Wśród morza problemów można było znaleźć kilka pozytywów – ceny wejściówek nie należały do najwyższych, większość próbowanych przeze mnie win okazała się solidna, no i nie było wielkich tłumów, dzięki czemu można było degustować w miarę normalnych (na ile to możliwe przy takich imprezach) warunkach. Jednak to za mało, by z czystym sercem polecić to wydarzenie, więc jego kolejną edycję najprawdopodobniej odpuszczę.

Udział w imprezie brałem na koszt własny.

Somlói Juhfark Ünnep – krocząc po utartym szlaku

Uwielbiam powracać na górę Somló. To jeden z tych zaklętych, magicznych zakątków węgierskiej ziemi, do którego wciąż nie dotarła masowa turystyka, a które słynie ze wspaniałych, potężnych i długowiecznych win. Choć uprawia się tu wiele odmian – przede wszystkim olaszrizlinga, furminta, hárslevelű i juhfarka – to właśnie ta ostatnia, autochtoniczna odmiana jest perłą w koronie tego wygasłego wulkanu. Jej uprawy zajmują nieco ponad 100 ha, a powstające z niego wina doskonale oddają charakter miejscowego, bogatego w minerały terroir. Przez wieki był składnikiem słynnych w Europie szomlońskich kupaży, dopiero w ostatnich dziesięcioleciach zyskał na znaczeniu jako czyste wino jednoodmianowe.

Somló w pełnej krasie. (fot. własna)

 

Powodem mojej wizyty w Somló była trzecia już edycja Święta Juhfarka (Somlói Juhfark Ünnep) organizowana przez winiarnię Tornai Pincészet. Jest to wyjątkowa impreza mająca za cel promocję i prezentację tej wyjątkowej węgierskiej odmiany. Najważniejszą jej częścią jest oczywiście otwarta degustacja win pochodzących od tutejszych producentów, będąca niejako forum i miejscem porównania różnych stylów win z juhfarka. W tym roku swoje wina przesłało 12 producentów (z zapowiedzianych wcześniej 15), aczkolwiek przedstawicieli winiarni było jeszcze mniej. Wypada wspomnieć, że tegoroczna edycja odbyła się tydzień wcześniej w stosunku do poprzednich (w trzecią, a nie jak dotychczas czwartą sobotę września).

Miejsce imprezy – winiarnia rodziny Tornai. (fot. własna)

 

Większość zaprezenowanych win pochodziła z 2016 i 2017 roku, zaledwie niewielką część stanowiły starsze wina i one prezentowały najrówniejszy poziom. Spośród nich najlepsze wrażenie zrobiły dojrzałe juhfarki z winiarni Fekete Pince – Fekete Juhfark 2011 – o głebokiej, złotej barwie, w nosie częstujący aromatami krzemionki, suszonych owoców, białego pieprzu i szczypty wanilii, zaś w ustach zachwycający świetną kwasowością, słoną mineralnością, nutami białego pieprzu, suszonej śliwki, sporym ciałem i kremowością, a na finiszu pojawia się jeszcze migdałowa goryczka (ocena: ****). Cztery lata młodszy Fekete Juhfark 2015 zwiastuje nieco inny styl – mamy tu jasnozłotą barwę, w nosie królują suszone morele, brzoskwinie, wyraźnie zaznaczona jest mineralność i aromat świeżo mielonego białego pieprzu, w ustach sporo jest wyraźnych nut owocowych (suszone morele, śliwki, brzoskwinie), jest też słona mineralność, pikantność oraz sporo ciała. W ryzach to wszystko trzyma ostra jak brzytwa kwasowość. Na finiszu pojawia się przyjemna nuta pigwy (ocena: ****).

Klasyczny, dojrzały juhfark od Béli Feketego. (fot. własna)

 

Solidnie zaprezentowały się również wina od gospodarza – Tornai Pincészet. Moją uwagę zwrócił przede wszystkim Tornai Selection Grófi Juhfark 2016 – posiada złotą suknię, w nosie wyczuwalne aromaty krzemowe, wanilii, kremowości i miodu, w ustach zaś zachwyca nutami moreli, suszonych śliwek, słoną mineralnością i świetną kwasowością. Sporo tu ciała, posiada kremową teksturę i długi, mineralny finisz  (ocena: ***/****). Bardzo dobrze wypadło również Tornai Prémium Juhfark 2016 – o bladozłotej barwie, w nosie wycofany, z delikatnymi nutami kremowymi, białych owoców oraz wanilii, w ustach zaś mamy sporo nut soczystego owocu, cytrusów, suszonych moreli, brzoskwinii, maślaną kremowość oraz świeżą kwasowość. Wino to prezentuje lekki, owocowy styl, który wielu winomanom z pewnością się spodoba (ocena: ***/****).

Lekki, owocowy styl juhfarka. (fot. własna)

 

Jak zwykle świetne wrażenie zrobiły na mnie wina Tamása Kisa. Jego Somlói Vándor Juhfark 2016 mógłby stanowić wzór trunków powstałych z tej odmiany – charakteryzuje je jasnozłota barwa, w nosie występują aromaty kremowe, wanilii oraz krzemowej mineralności, w ustach zaś mamy sporo nut owocowych – cytrusów, moreli,  później zaś miodu, w tle migocze słona mineralność, a wszystko oparte jest na ostrej jak brzytwa kwasowości. Na finiszu pojawia się delikatna nuta zielonego jabłka (ocena: ****). Rok młodsze Somlói Vándor Borszörcsök-Somlószőlős Juhfark 2017 powstało jako selekcja gron z północnych i północno-wschodnich parceli góry Somló. Posiada jasnozłotą barwę, w nosie wyczuwalne są aromaty polnych ziół, migdałów, krzemionki oraz lekka kremowość, w ustach zaznaczają się nuty owoców – gruszki i zielonego jabłka, w tle pojawia się słona mineralność, jest też gładka, kremowa tekstura. Nie brakuje również wyraźnej, szomlońskiej mineralności, którą delikatnie łagodzi niewielki cukier resztkowy (ocena: ****).

Tamás Kis – młoda gwiazda Somló. (fot. własna)

 

Zdecydowanie warto polecić także Kreinbacher Juhfark 2008. Wiek widać już po głębokiej, złotej barwie, do tego dochodzi surowy, mineralny nos z aromatami prażonej kawy i dymu, oraz usta z dominującą słoną nutą mineralną, stalową kwasowością, migdałową goryczką i pieprzną pikantnością. Brak tu nawet śladów owocu, co absolutnie nie przeszkadza w odbiorze tego wina (ocena: ****). Oczywiście jest to tylko wycinek tego, co warto było polecić – świetne wina takie jak Kőfejtő Juhfark 2016 oraz Bogdán Elixir Juhfark 2015 opisywałem już we wpisie traktującym o poprzedniej edycji imprezy – od tamtej pory nie straciły nic ze swej wielkości.

Czysta mineralność i nic więcej. (fot. własna)

 

Podczas prawie siedmiu godzin degustacji spróbowałem wszystkich (dokładnie 27) win, nie znajdując ani jednego, które byłoby słabe, lub wyraźnie odstawało jakością od innych. Widać, że organizatorzy traktują wstępną selekcję poważnie. Warunki do degustacji były niemalże idealne, szerokie przestrzenie i rozstawione na terasie stoły pozwoliły na kontemplacje i ocenę wina w ciszy i spokoju. Organizacyjnie impreza wypadła bardzo dobrze, choć zdarzyły się pewne niedociągnięcia – z początku brakowało naczyń z lodem do chłodzenia wina, a puszczana z głośników muzyka w sali degustacyjnej zdecydowanie zagłuszała próby rozmów z winiarzami (na szczęście z czasem ją przyciszono). No właśnie – z winiarzami, których było nader mało – z tego co wiem, część z nich nawet nie przysłała próbek do wstępnej degustacji ze względu na zbyt krótki termin zgłoszeń. Nie pomógł również fakt, że impreza ma miejsce w samym środku zbiorów, a wiele z winiarni to małe, rodzinne przedsiębiorstwa, gdzie każda para rąk się liczy.

Tłumów gości nie stwierdzono. (fot. własna)

 

Zabrakło także solidnej komunikacji do klientów – przez co obecna, trzecia edycja była najmniej odwiedzoną, nawet pomimo pochwał organizatorów, że przyciągnęła znaczącą liczbę obcokrajowców (głównie Polaków, m.in. dzięki kilkunastoosobowej grupie, która wówczas przebywała w okolicy). Nic dziwnego – nie jest to tania impreza – sam wstęp kosztuje 7900 HUF (104 PLN), zaś dojazd chociażby z Budapesztu nie jest najłatwiejszy. O ile przed pierwszą edycją bilety sprzedały się w komplecie na kilka dni przed samym wydarzeniem, tak teraz sala degustacyjna przez dużą część dnia świeciła pustkami – jeśli liczba gości będzie spadać w takim tempie, to może po prostu stracić rację bytu. Co istotne, nie spotkałem przedstawicieli lokalnej prasy winiarskiej – w czym nie pomogło właśnie przesunięcie daty – gdyż w tym samym czasie od lat odbywa się ciesząca się większym prestiżem Tokajska Jesień (Tokaji Ősz), a pewnie zabrakło także darmowych zaproszeń. Kilka reklam na stronie winiarni i jest profilu facebookowym to za mało, by przyciągnąć kogoś więcej, niż tylko zatwardziałych fanów juhfarka. Ja zaś do nich należę i za rok z pewnością wrócę na wygasły wulkan, by spróbować mocarnych win powstałych z tej wyjątkowej, lokalnej odmiany.

W degustacji brałem udział na koszt własny.